Podałem szybko telefon dziewczynom.
- Nie mogę odpisać! - przypomniałem.
Brunetka w skupieniu przyjrzała się naszej dwójce.
- Chodźcie - powiedziała.
pobiegliśmy długimi korytarzami, aż znaleźliśmy się w sali pełnej komputerów i ludzi. Jak się okazało, wszyscy szukali Alice. Może to nie był taki głupi pomysł.
- Twój telefon jest połączony z trzema komputerami - wskazała konkretne egzemplarze. Wszyscy już wiedzą o tym co się stało.
Zszokowała mnie szybkość działania tych ludzi.
Caroline kazała nam spojrzeć na ekran monitora.
Na moją wiadomość odpowiedzieli "Co mam zrobić?"
W milczeniu czekaliśmy na odpowiedź. W końcu się pojawiła.
Jutro o 12.00 zjawisz się bez świadków w magazynie na Williams Avenue. Wtedy porozmawiamy o moich warunkach.
W pomieszczeniu zapanował niesamowity ruch. W tle wyłapałem głosy mówiące, że w trybie natychmiastowym odbywa się zebranie. Caroline była mocno zaniepokojona.
- Nie martw się, Justin. Twoje bezpieczeństwo to dla nas podstawa. Nic ci nie będzie grozić.
- Ale...
Wygoniła nas z pomieszczenia i biegiem zaprowadziła do pokoju.
Czekaliśmy w milczeniu ponad cztery godziny. Nawet Selena nie zajęła się swoimi czasopismami. Od czasu do czasu przyłapywałem ją na patrzeniu się na mnie z bezradną miną. Mogliśmy tylko czekać.
Po okropnie dłużącym się czasie w naszych drzwiach stanęła Caroline.
- Wszystko już załatwione. Zanim wyjaśnię Ci nasz plan, chciałabym wam kogoś przedstawić. Tylko nie krzyczcie - poleciła.
Jej słowa wydały mi się śmieszne. Kiwnąłem jednak głową.
Spojrzałem na Selenę, aby sprawdzić, jak ona zareagowała na te dziwne słowa. Ona jednak była wpatrzona w drzwi. Wyrwał jej się cichy pisk. Zatkała usta dłonią. Spojrzałem w kierunku drzwi. Zamurowało mnie.
- Ale... Jak to możliwe? - spytałem nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej
- Oto właśnie nasz nowy plan - oznajmiła Caroline.
Tagi: 65
Postanowiłam dalej pisać tego bloga. Jestem wam wdzięczna za każdy komentarz, każde miłe słowo. Chciałabym każdą z was osobno przytulić :)
Dziękuję wam, za to, że chcecie czytać, bo dzięki temu mogę robić to co kocham. Jesteście wielkie!
Jeżeli chodzi o następny rozdział, to może nawet dodam go dzisiaj, a w każdym razi się postaram.
I na koniec filmik, aby ten dzień do końca był udany :D
Dziękuję wam, za to, że chcecie czytać, bo dzięki temu mogę robić to co kocham. Jesteście wielkie!
Jeżeli chodzi o następny rozdział, to może nawet dodam go dzisiaj, a w każdym razi się postaram.
I na koniec filmik, aby ten dzień do końca był udany :D
Tagi: filmik
Dziewczyny, jesteście? Tęsknie za wami i brakuje mi was!
Nie wiem czy chcecie, żebym pisała dalej. Bardzo bym chciała, ale jeżeli was to nudzi, albo już nie interesuje to może powinnam skończyć.
Wiem, że większość dziewczyn kończy opowiadanie po 20 rozdziale, a ja mam 64 i nadal mogę pisać. Poza tym piszę tego bloga od roku, co może też wydaje się wam nudne i bezsensu.
Nie wiem, czy chcecie, żebym pisała. Jeżeli tak, to proszę dajcie mi znać.
Pozdrawiam!
Nie wiem czy chcecie, żebym pisała dalej. Bardzo bym chciała, ale jeżeli was to nudzi, albo już nie interesuje to może powinnam skończyć.
Wiem, że większość dziewczyn kończy opowiadanie po 20 rozdziale, a ja mam 64 i nadal mogę pisać. Poza tym piszę tego bloga od roku, co może też wydaje się wam nudne i bezsensu.
Nie wiem, czy chcecie, żebym pisała. Jeżeli tak, to proszę dajcie mi znać.
Pozdrawiam!
Tagi: sprawa
Zbyt wiele myśli nie dawało mi spokoju, zaczynałem się nimi dusić. Osaczały mnie z wszystkich stron, a przyklejona do mnie Selena wcale nie pomagała odetchnąć. Mógłbym nawet powiedzieć, że wkurzyło mnie to, że mnie dotyka.
Bez zbędnych ceremonii odsunąłem ją od siebie.
Spojrzała na mnie wielkimi, mokrymi oczami i przyglądnęła mi się badawczo.
- Nie zostawiaj mnie - wyszeptała.
Spuściłem naburmuszony wzrok. Nie zasłużyła na to jak ją traktowałem. Nie zrobiła niczego złego. Była w takim samym szoku jak ja.
Mimo tej świadomości moje mięśnie nadal były napięte, a przez ciało przechodziły pojedyncze wstrząsy. Był to jeden z takich okropnych momentów, w których masz wrażenie, że śpisz, chociaż doskonale wiesz, że wszystko dzieje się naprawdę.
Niepewnie wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Justin... - dotknęła mojego przedramienia. Odepchnąłem jej dłoń.
- Jak możesz - wbiła wzrok w moje oczy. - Po wszystkim co przeszliśmy? Nie oszukasz mnie, Justin. Nim pojawiła się Alice, byłeś we mnie zakochany. Zaprzeczysz? - podniosła głos.
Kobieta przechodząca korytarzem przyjrzała nam się niepewnie.
- Nie chcę takiego życia - powiedziałem beznamiętnie.
- Zaprzeczysz? - powtórzyła.
Nastała wyczekująca cisza.
- Nigdy cię nie kochałem - powiedziałem w końcu.
Zrobiła minę, jakbym uderzył ją w twarz.
- Jak... Jak to?
Złapałem się za nadgarstek.
- Podobałaś mi się, to prawda. Pojawiłeś się w moim życiu, kiedy myślałem, że zawsze będę sam, przez to jak się nazywam. Myślałem, że to coś więcej, ale im szliśmy dalej... Nie chciałem tego. To nie było to coś. Ale nadal nie byłem do końca pewien.
- A teraz? - spytała po chwili milczenia.
- Co teraz? - zdezorientowałem się.
Przygryzła wargę i spojrzała mi w oczy.
- Nienawidzisz mnie? Dlatego, że to nie ja spłonęłam? - spytała.
Poczułem ukłucie żalu.
- Nie mów tak - powiedziałem i złapałem ją za rękę.
- Przecież widzę co się dzieje - spojrzała na mnie przenikliwie.
- Ona nie zginęła. Wiedziałbym - powiedziałem. - Czuję, że mnie potrzebuje. Znajdę ją.
Po raz pierwszy tego dnia naprawdę byłem czegoś pewien.
Selena ścisnęła moją rękę.
- Razem ją znajdziemy. I chyba nawet mam pomysł kto nam w tym pomoże.
Jak zwykle o tej porze siedziałem przy barze i piłem z małej szklaneczki. Zmieniło się tylko to, że teraz siedziałem sam.
- Jak tam Rob? - spytała uśmiechnięta blondynka w kusej bluzce i krótkiej spódniczce.
- Bez zmian - uśmiechnąłem się. - A jak u ciebie Liz? - napiłem się i spojrzałem jej prosto w oczy. Zaczerwieniła się.
Cieszyłem się, że mam z nią dobre kontakty. Dzięki temu zawsze mogłem liczyć na drinka, bez względu na to, czy w świetle prawa mam taką możliwość.
W barze - jak to w ciągu tygodnia - nie było tłumów, tylko zdesperowana młodzież, starsi pijacy i paczki przyjaciół, które wybrały się tutaj aby zagrać w bilarda i popić potajemnie ze znajomymi. Na kanapie przy bilardzie siedziała Spencer całująca się z jakimś frajerem. Ile ona miała lat? Wykonałem szybkie obliczenia. Suka miała piętnaście.
Kątem oka dostrzegłem, że podnosi się z kanapy i mówi coś do swojego chłoptasia.
Potem podeszła do baru i niby przypadkiem usiadła koło mnie.
Postawiła na stole szklankę,
- Jeszcze raz to samo, Liz - popatrzyła na nią.
Moja ukochana barmanka nie przepadała za Spence tak samo mocno jak ja. Zabrała od niej szklankę, obrzucając ją pełnym wstrętu spojrzeniem. Spencer pewnie ją przekupiła.
- Mama ci nie mówiła, że to niezdrowo tak pić? - spytałem nie patrząc na nią i podnosząc szklankę do ust.
Zaśmiała się głośno.
- Oh Robert - spojrzała na mnie zadziornie. - Zawsze się troszczysz.
Nie mogłem powstrzymać parsknięcia.
- Lubię to w tobie - przyznała.
Zostawiłem to bez komentarza.
Na blacie pojawiła się jeszcze jedna szklaneczka.
- Kim jest twoja randka? - spytałem od niechcenia.
- Oh - wyrwało jej się. - To Mike Donnel - uśmiechnęła się. - Pomagam mu przejść przez pewne sprawy. - uniosła brwi.
- Pewne sprawy? Gość jest prawiczkiem?
Zaśmiała się i stuknęła swoją szklanką w moją.
- Nie jest. Burns była jego pierwszą.
Zakrztusiłem się pitym alkoholem.
- Mama nie mówiła ci, że to niezdrowo? - spytała Spence obserwując moją reakcję.
Kiedy udało mi się dojść do siebie spojrzałem na nią.
- Chyba masz słabość do młodszych dziewczyn - stwierdziła pijąc. - Spałeś z nią?
- Nie mam nic wspólnego z Alice - powiedziałem szybko.
- Mhm - nie uwierzyła. - Pewnie nie wiesz, ale jesteście jednym z najgłośniejszych tematów ostatnich tygodni.
- Ludzie nie mają o czym gadać - skwitowałem.
- To prawda. Ja stałam się Puszczalską Cece kiedy... no wiesz. - Uśmiechnęła się. - Pamiętasz jak nazywałeś mnie Cece?
Pokiwałem powoli głową i mimowolnie się uśmiechnąłem.
- To o czym tak gadasz z Donnelem?
Zastukała paznokciami w stół.
- Zakochał się w tej samej dziewczynie w której ty się zakochałeś.
- Nie kochałem cię - powiedziałem.
Przewróciła oczami.
- Udam, że ci wierzę. Ale nie o mnie tu chodzi.
Obróciłem szklankę.
- Nikogo nie kocham.
- Jesteś kiepskim aktorem - odwróciła się i spojrzała w głąb sali.
- Jeśli chodzi o to, że odwiedzam Julie, to się mylisz. Z nią już od dawna wszystko skończone.
- Tak wiem, potrzebowałeś kogoś do seksu - znowu przewróciła oczami. - Ale ta Alice namieszała. Teraz jesteś sam. Bo złapały cię wyrzuty sumienia? W sumie jak się komuś zabierze wspomnienia, to faktycznie można wpaść w depresję. Prawda, Bobbie?
Przyjrzałem jej się uważnie.
- Nie wiem o czym mówisz. - skłamałem.
- Może od razu spytaj skąd o tym wiem? Na pewno cię to ciekawi.
Skinąłem ledwo dostrzegalnie.
Nachyliła się do mnie.
- Łatwo cię przejrzeć - szepnęła mi do ucha. Poczułem na nim jej język, a kiedy po sekundzie się wyprostowała i uśmiechnęła przyjrzałem jej się uważnie.
Przez ostatnie dwa lata bardzo się zmieniła. Oczywiście nabrała jeszcze kształtów i wyładniała. Teraz wyglądała wręcz olśniewająco w szortach i topie bez ramiączek.
- Więc mówisz, że tylko mu pomagasz? - spytałem cicho.
- Tak, Bobbie. Pomagam mu się otworzyć na dziewczyny. Ma trochę mały kąt widzenia. Myśli, że jeśli będzie jej wierny, to ona tak po prostu go wybierze. A laska pewnie nie ma nawet pojęcia co się dzieje w jego głowie.
- Dużo wiesz - powiedziałem.
- Aha - przytaknęła. - Nawet nie wiesz ile.
- To w takim razie chyba coś mi opowiesz?
Spojrzała mi prosto w oczy.
- Tęskniłam za tobą - szepnęła i złapała mnie za koszulę, po czym przyciągnęła do siebie.
- Chodź - powiedziała cicho, a ja poczułem jej oddech na szyi.
Położyła 20 dolarów na stole i dopiła drinka.
Wyszliśmy ze środka i skierowaliśmy się do mojego samochodu.
Bez zbędnych ceremonii odsunąłem ją od siebie.
Spojrzała na mnie wielkimi, mokrymi oczami i przyglądnęła mi się badawczo.
- Nie zostawiaj mnie - wyszeptała.
Spuściłem naburmuszony wzrok. Nie zasłużyła na to jak ją traktowałem. Nie zrobiła niczego złego. Była w takim samym szoku jak ja.
Mimo tej świadomości moje mięśnie nadal były napięte, a przez ciało przechodziły pojedyncze wstrząsy. Był to jeden z takich okropnych momentów, w których masz wrażenie, że śpisz, chociaż doskonale wiesz, że wszystko dzieje się naprawdę.
Niepewnie wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Justin... - dotknęła mojego przedramienia. Odepchnąłem jej dłoń.
- Jak możesz - wbiła wzrok w moje oczy. - Po wszystkim co przeszliśmy? Nie oszukasz mnie, Justin. Nim pojawiła się Alice, byłeś we mnie zakochany. Zaprzeczysz? - podniosła głos.
Kobieta przechodząca korytarzem przyjrzała nam się niepewnie.
- Nie chcę takiego życia - powiedziałem beznamiętnie.
- Zaprzeczysz? - powtórzyła.
Nastała wyczekująca cisza.
- Nigdy cię nie kochałem - powiedziałem w końcu.
Zrobiła minę, jakbym uderzył ją w twarz.
- Jak... Jak to?
Złapałem się za nadgarstek.
- Podobałaś mi się, to prawda. Pojawiłeś się w moim życiu, kiedy myślałem, że zawsze będę sam, przez to jak się nazywam. Myślałem, że to coś więcej, ale im szliśmy dalej... Nie chciałem tego. To nie było to coś. Ale nadal nie byłem do końca pewien.
- A teraz? - spytała po chwili milczenia.
- Co teraz? - zdezorientowałem się.
Przygryzła wargę i spojrzała mi w oczy.
- Nienawidzisz mnie? Dlatego, że to nie ja spłonęłam? - spytała.
Poczułem ukłucie żalu.
- Nie mów tak - powiedziałem i złapałem ją za rękę.
- Przecież widzę co się dzieje - spojrzała na mnie przenikliwie.
- Ona nie zginęła. Wiedziałbym - powiedziałem. - Czuję, że mnie potrzebuje. Znajdę ją.
Po raz pierwszy tego dnia naprawdę byłem czegoś pewien.
Selena ścisnęła moją rękę.
- Razem ją znajdziemy. I chyba nawet mam pomysł kto nam w tym pomoże.
Jak zwykle o tej porze siedziałem przy barze i piłem z małej szklaneczki. Zmieniło się tylko to, że teraz siedziałem sam.
- Jak tam Rob? - spytała uśmiechnięta blondynka w kusej bluzce i krótkiej spódniczce.
- Bez zmian - uśmiechnąłem się. - A jak u ciebie Liz? - napiłem się i spojrzałem jej prosto w oczy. Zaczerwieniła się.
Cieszyłem się, że mam z nią dobre kontakty. Dzięki temu zawsze mogłem liczyć na drinka, bez względu na to, czy w świetle prawa mam taką możliwość.
W barze - jak to w ciągu tygodnia - nie było tłumów, tylko zdesperowana młodzież, starsi pijacy i paczki przyjaciół, które wybrały się tutaj aby zagrać w bilarda i popić potajemnie ze znajomymi. Na kanapie przy bilardzie siedziała Spencer całująca się z jakimś frajerem. Ile ona miała lat? Wykonałem szybkie obliczenia. Suka miała piętnaście.
Kątem oka dostrzegłem, że podnosi się z kanapy i mówi coś do swojego chłoptasia.
Potem podeszła do baru i niby przypadkiem usiadła koło mnie.
Postawiła na stole szklankę,
- Jeszcze raz to samo, Liz - popatrzyła na nią.
Moja ukochana barmanka nie przepadała za Spence tak samo mocno jak ja. Zabrała od niej szklankę, obrzucając ją pełnym wstrętu spojrzeniem. Spencer pewnie ją przekupiła.
- Mama ci nie mówiła, że to niezdrowo tak pić? - spytałem nie patrząc na nią i podnosząc szklankę do ust.
Zaśmiała się głośno.
- Oh Robert - spojrzała na mnie zadziornie. - Zawsze się troszczysz.
Nie mogłem powstrzymać parsknięcia.
- Lubię to w tobie - przyznała.
Zostawiłem to bez komentarza.
Na blacie pojawiła się jeszcze jedna szklaneczka.
- Kim jest twoja randka? - spytałem od niechcenia.
- Oh - wyrwało jej się. - To Mike Donnel - uśmiechnęła się. - Pomagam mu przejść przez pewne sprawy. - uniosła brwi.
- Pewne sprawy? Gość jest prawiczkiem?
Zaśmiała się i stuknęła swoją szklanką w moją.
- Nie jest. Burns była jego pierwszą.
Zakrztusiłem się pitym alkoholem.
- Mama nie mówiła ci, że to niezdrowo? - spytała Spence obserwując moją reakcję.
Kiedy udało mi się dojść do siebie spojrzałem na nią.
- Chyba masz słabość do młodszych dziewczyn - stwierdziła pijąc. - Spałeś z nią?
- Nie mam nic wspólnego z Alice - powiedziałem szybko.
- Mhm - nie uwierzyła. - Pewnie nie wiesz, ale jesteście jednym z najgłośniejszych tematów ostatnich tygodni.
- Ludzie nie mają o czym gadać - skwitowałem.
- To prawda. Ja stałam się Puszczalską Cece kiedy... no wiesz. - Uśmiechnęła się. - Pamiętasz jak nazywałeś mnie Cece?
Pokiwałem powoli głową i mimowolnie się uśmiechnąłem.
- To o czym tak gadasz z Donnelem?
Zastukała paznokciami w stół.
- Zakochał się w tej samej dziewczynie w której ty się zakochałeś.
- Nie kochałem cię - powiedziałem.
Przewróciła oczami.
- Udam, że ci wierzę. Ale nie o mnie tu chodzi.
Obróciłem szklankę.
- Nikogo nie kocham.
- Jesteś kiepskim aktorem - odwróciła się i spojrzała w głąb sali.
- Jeśli chodzi o to, że odwiedzam Julie, to się mylisz. Z nią już od dawna wszystko skończone.
- Tak wiem, potrzebowałeś kogoś do seksu - znowu przewróciła oczami. - Ale ta Alice namieszała. Teraz jesteś sam. Bo złapały cię wyrzuty sumienia? W sumie jak się komuś zabierze wspomnienia, to faktycznie można wpaść w depresję. Prawda, Bobbie?
Przyjrzałem jej się uważnie.
- Nie wiem o czym mówisz. - skłamałem.
- Może od razu spytaj skąd o tym wiem? Na pewno cię to ciekawi.
Skinąłem ledwo dostrzegalnie.
Nachyliła się do mnie.
- Łatwo cię przejrzeć - szepnęła mi do ucha. Poczułem na nim jej język, a kiedy po sekundzie się wyprostowała i uśmiechnęła przyjrzałem jej się uważnie.
Przez ostatnie dwa lata bardzo się zmieniła. Oczywiście nabrała jeszcze kształtów i wyładniała. Teraz wyglądała wręcz olśniewająco w szortach i topie bez ramiączek.
- Więc mówisz, że tylko mu pomagasz? - spytałem cicho.
- Tak, Bobbie. Pomagam mu się otworzyć na dziewczyny. Ma trochę mały kąt widzenia. Myśli, że jeśli będzie jej wierny, to ona tak po prostu go wybierze. A laska pewnie nie ma nawet pojęcia co się dzieje w jego głowie.
- Dużo wiesz - powiedziałem.
- Aha - przytaknęła. - Nawet nie wiesz ile.
- To w takim razie chyba coś mi opowiesz?
Spojrzała mi prosto w oczy.
- Tęskniłam za tobą - szepnęła i złapała mnie za koszulę, po czym przyciągnęła do siebie.
- Chodź - powiedziała cicho, a ja poczułem jej oddech na szyi.
Położyła 20 dolarów na stole i dopiła drinka.
Wyszliśmy ze środka i skierowaliśmy się do mojego samochodu.
Tagi: 64
Siedziałam przed salą w której leżał Justin. Zacierałam ręce ze strachu. Ten idiota oczywiście musiał interweniować. A ja byłam zbyt wystraszona, żeby zareagować. Mimo tego, że wiedziałam, że postąpił głupio chciało mi się jeszcze bardziej płakać. Alice nie było w tym szpitalu. Pocieszałam się myślą, że może została przewieziona gdzieś indziej. Scooter powiedział, że każdy kto był wtedy na terenie hotelu musi być poddany badaniom.
W gardle urosła mi wielka gula. Może Justin ją widział? Musiałam z nim porozmawiać. Lekarz powiedział, że chłopak miał szczęście. Udało mu się wyjść z tego bez szwanku.
- Panno Gomez - drgnęłam na głos pielęgniarki. Była to starsza kobieta o krótko ściętych blond włosach.
- Tak? - wstałam z krzesła.
- Można go już zobaczyć. Czeka na panią.
Pokiwałam głową i weszłam do sali.
Był to biały pokój, z łóżkiem szpitalnym pośrodku, umywalką w kącie i krzesłem stojącym przy łóżku.
- Hej - przywitałam się.
- Cześć - powiedział trochę zachrypnięty. Odchrząknął cicho.
- Jak się czujesz? - usiadłam na krześle i złapałam go za rękę.
- W porządku. Nic mi się nie stało. Tylko zemdlałem. Muszę tu leżeć tylko dlatego, bo byłem na górze. Nie dlatego, że coś mi się stało.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Płakałaś - stwierdził.
Pokiwałam głową. Nie musiałam go okłamywać.
- Czemu? - spytał.
- Bo... Bałam się o ciebie. To było bardzo głupie, wiesz o tym? Tak się martwiłam...
Dostrzegłam błysk w jego oku. Ścisnął moją rękę.
- Gdzie ona jest? Wyszła już? - spytał.
Zastanowiłam się co mu powiedzieć. Nic nie wiedziałam, tak samo jak on.
- Nie widziałam jej. Nie było jej w tym szpitalu.
Oczy szerzej mu się otworzyły.
- A gdzie była?
- Chciałabym wiedzieć. Justin... Czy zanim zemdlałeś, widziałeś ją?
Zastanowił się chwilę. Skupił wzrok na swojej ręce i przyglądał jej się natarczywie. W końcu podniósł oczy. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
- Nie - szepnął. - Nie widziałem jej.
Dwie godziny później z Justinem, Scooterem i Maddie staliśmy na korytarzu na komisariacie policji.
Żadne z nas się nie odzywało, dopóki nie zbliżyła się do nas policjantka w mundurze. Była to kobieta szeroka w ramionach, o twardym spojrzeniu i skupionej twarzy. Podała nam wszystkim rękę.
- Jestem Inspektor Willis. Prowadzę sprawę wybuchu w Hotelu Castle. Zapraszam do mnie - wprowadziła nas do pokoju przy którym staliśmy. Wszyscy usiedliśmy na krzesłach przy wielkim mahoniowym biurku, za którym stał czarny fotel na kółkach. Kobieta usiadła na nim i sięgnęła po swoje papiery.
- Ponieważ wszyscy mieszkaliście na tym piętrze i jednocześnie jesteście - że się tak wyrażę - wspólnikami, zebrałam was tutaj razem. - spojrzała na nas po kolei. - Wybuch nastąpił w pokoju 521.
Wstrzymałam oddech. Spojrzałam na Justina, gdy poczułam na sobie jego spojrzenie.
- Tak panno Gomez, w pani pokoju - zauważyła Inspektor Willis. - Przyczyną wybuchu była bomba, która została podłożona najprawdopodobniej o godzinie 17.52, a wybuchła dokładnie o 18. Wybuch stał się przyczyną śmierci 3 osób - przerwała na chwilę. - Przez całą noc trwało przeszukiwanie pokoi, również na niższych piętrach budynku. Zgon został spowodowany brakiem powietrza, bądź jak w jednym przypadku - poważnego oparzenia. Niestety nie jesteśmy na razie w stanie stwierdzić tożsamości ofiary poparzenia, Ciało znaleziono w pokoju numer 521.
Justin nagle zerwał się na równe nogi i przyłożył dłoń do ust. Zgiął się w pół.
- Wiem, że może to być dla was wstrząs, tym bardziej iż mogliście sami stać się ofiarami. Miałam obowiązek wam o tym opowiedzieć, ponieważ sprawa jest bardzo poważna. Wszystkich, którzy mieszkali wtedy w budynku udało nam się zweryfikować. I dlatego właśnie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kim jest osoba poparzona. Więc może wy wiecie, kim mogła być ofiara. Czy ktoś z zewnątrz do was wchodził? Czy coś, o czym wiecie mogło umknąć ochronie? - spytała podnosząc brwi.
Nie - pomyślałam i pokręciłam głową.
Scooter delikatnie pokręcił głową.
Maddie zrobiła to samo, ale w pewnym momencie spojrzała na Justina. Chciała właśnie otworzyć buzię, ale nic nie powiedziała. Przerwał jej Justin.
- Alice - wysapał. Wszyscy na niego spojrzeliśmy. Podniósł wzrok. - Alice Burns - w jego oczach świeciły łzy. - Nie była zameldowana.
Przez następną godzinę każdy z nas był przesłuchiwany. To, że w hotelu była Alice bardzo zmieniło obrót sprawy - jak powiedziała Inspektor Willis. Z pomieszczenia wyszła zapłakana Selena. Usiadła obok mnie i zasłoniła dłonią oczy. Nie byłem w stanie jej pocieszyć. Mogłam tylko gadać głupoty, które nie wpłynęłyby na to jakby się czuła. Sam czułem się jeszcze gorzej od niej.
- Nie ma jeszcze wyników badań - zauważyła Maddie. Po raz pierwszy w życiu widziałem ją w taki sposób. Pozbyła się kamiennej maski. Była naprawdę... przejęta.
- Tak... Nie... Ma... - powiedziała Selena, w przerwach między głębokim szlochem.
Objąłem ją ramieniem. Przytuliła się do mnie i próbowała uspokoić drżenie całego ciała.
Ja sam doznawałem pojedynczych wstrząsów, w gardle miałem wielką gulę, oczy mokre i czerwone. To było takie... okropne. Alice mogła już nie wrócić? Miałem nigdy nie poczuć jej dotyku, nie zobaczyć jej uśmiechu? Przerażało mnie to. Co ona komu zrobiła?
I wtedy w moim umyśle rozbłysła lampka.
Przypomniało mi się wszystko to, czego oboje się obwialiśmy.
"Uważaj Alice. Bo komuś może stać się krzywda."
Milion myśli na sekundę przepływało przez mój umysł.
"Nie igrajcie ze mną. Nie warto."
Nie mogłem tego wytrzymać. Ktoś słyszał, jak mówię, że chcę powiedzieć całemu światu, że zrywam z Seleną. Zniszczyłem komuś plany. A Alice miała za to zapłacić. Za moją głupotę. Może ten ktoś słuchał nas teraz. Może ten ktoś nawet tu był...
Przestałem ufać komukolwiek. I byłem również pewien, że ktokolwiek skrzywdził Alice zapłaci za to, nawet jeżeli będzie mnie to kosztować życiem.
------------------------------------------------------------
Przepraszam was za takie długie przerwy między rozdziałami. Wyjechałam, ale teraz już jestem i mam zamiar dodawać rozdziały w miarę regularnie, nawet jeżeli będą krótkie, tak jak ten powyżej. Co sądzicie? I czekam na was! Gdzie zniknęliście? Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście.
Chciałabym bardzo podziękować za miłe komentarze. To wspaniałe uczucie, które dodaje mi energii do pisania :) Bardzo mi schlebiacie i sprawiacie, że zaczynam patrzeć na wszystko z większej perspektywy. Może coś kiedyś będzie z tego mojego pisania, a w każdym razie mam taką nadzieję.
Pozdrawiam :)
W gardle urosła mi wielka gula. Może Justin ją widział? Musiałam z nim porozmawiać. Lekarz powiedział, że chłopak miał szczęście. Udało mu się wyjść z tego bez szwanku.
- Panno Gomez - drgnęłam na głos pielęgniarki. Była to starsza kobieta o krótko ściętych blond włosach.
- Tak? - wstałam z krzesła.
- Można go już zobaczyć. Czeka na panią.
Pokiwałam głową i weszłam do sali.
Był to biały pokój, z łóżkiem szpitalnym pośrodku, umywalką w kącie i krzesłem stojącym przy łóżku.
- Hej - przywitałam się.
- Cześć - powiedział trochę zachrypnięty. Odchrząknął cicho.
- Jak się czujesz? - usiadłam na krześle i złapałam go za rękę.
- W porządku. Nic mi się nie stało. Tylko zemdlałem. Muszę tu leżeć tylko dlatego, bo byłem na górze. Nie dlatego, że coś mi się stało.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Płakałaś - stwierdził.
Pokiwałam głową. Nie musiałam go okłamywać.
- Czemu? - spytał.
- Bo... Bałam się o ciebie. To było bardzo głupie, wiesz o tym? Tak się martwiłam...
Dostrzegłam błysk w jego oku. Ścisnął moją rękę.
- Gdzie ona jest? Wyszła już? - spytał.
Zastanowiłam się co mu powiedzieć. Nic nie wiedziałam, tak samo jak on.
- Nie widziałam jej. Nie było jej w tym szpitalu.
Oczy szerzej mu się otworzyły.
- A gdzie była?
- Chciałabym wiedzieć. Justin... Czy zanim zemdlałeś, widziałeś ją?
Zastanowił się chwilę. Skupił wzrok na swojej ręce i przyglądał jej się natarczywie. W końcu podniósł oczy. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
- Nie - szepnął. - Nie widziałem jej.
Dwie godziny później z Justinem, Scooterem i Maddie staliśmy na korytarzu na komisariacie policji.
Żadne z nas się nie odzywało, dopóki nie zbliżyła się do nas policjantka w mundurze. Była to kobieta szeroka w ramionach, o twardym spojrzeniu i skupionej twarzy. Podała nam wszystkim rękę.
- Jestem Inspektor Willis. Prowadzę sprawę wybuchu w Hotelu Castle. Zapraszam do mnie - wprowadziła nas do pokoju przy którym staliśmy. Wszyscy usiedliśmy na krzesłach przy wielkim mahoniowym biurku, za którym stał czarny fotel na kółkach. Kobieta usiadła na nim i sięgnęła po swoje papiery.
- Ponieważ wszyscy mieszkaliście na tym piętrze i jednocześnie jesteście - że się tak wyrażę - wspólnikami, zebrałam was tutaj razem. - spojrzała na nas po kolei. - Wybuch nastąpił w pokoju 521.
Wstrzymałam oddech. Spojrzałam na Justina, gdy poczułam na sobie jego spojrzenie.
- Tak panno Gomez, w pani pokoju - zauważyła Inspektor Willis. - Przyczyną wybuchu była bomba, która została podłożona najprawdopodobniej o godzinie 17.52, a wybuchła dokładnie o 18. Wybuch stał się przyczyną śmierci 3 osób - przerwała na chwilę. - Przez całą noc trwało przeszukiwanie pokoi, również na niższych piętrach budynku. Zgon został spowodowany brakiem powietrza, bądź jak w jednym przypadku - poważnego oparzenia. Niestety nie jesteśmy na razie w stanie stwierdzić tożsamości ofiary poparzenia, Ciało znaleziono w pokoju numer 521.
Justin nagle zerwał się na równe nogi i przyłożył dłoń do ust. Zgiął się w pół.
- Wiem, że może to być dla was wstrząs, tym bardziej iż mogliście sami stać się ofiarami. Miałam obowiązek wam o tym opowiedzieć, ponieważ sprawa jest bardzo poważna. Wszystkich, którzy mieszkali wtedy w budynku udało nam się zweryfikować. I dlatego właśnie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kim jest osoba poparzona. Więc może wy wiecie, kim mogła być ofiara. Czy ktoś z zewnątrz do was wchodził? Czy coś, o czym wiecie mogło umknąć ochronie? - spytała podnosząc brwi.
Nie - pomyślałam i pokręciłam głową.
Scooter delikatnie pokręcił głową.
Maddie zrobiła to samo, ale w pewnym momencie spojrzała na Justina. Chciała właśnie otworzyć buzię, ale nic nie powiedziała. Przerwał jej Justin.
- Alice - wysapał. Wszyscy na niego spojrzeliśmy. Podniósł wzrok. - Alice Burns - w jego oczach świeciły łzy. - Nie była zameldowana.
Przez następną godzinę każdy z nas był przesłuchiwany. To, że w hotelu była Alice bardzo zmieniło obrót sprawy - jak powiedziała Inspektor Willis. Z pomieszczenia wyszła zapłakana Selena. Usiadła obok mnie i zasłoniła dłonią oczy. Nie byłem w stanie jej pocieszyć. Mogłam tylko gadać głupoty, które nie wpłynęłyby na to jakby się czuła. Sam czułem się jeszcze gorzej od niej.
- Nie ma jeszcze wyników badań - zauważyła Maddie. Po raz pierwszy w życiu widziałem ją w taki sposób. Pozbyła się kamiennej maski. Była naprawdę... przejęta.
- Tak... Nie... Ma... - powiedziała Selena, w przerwach między głębokim szlochem.
Objąłem ją ramieniem. Przytuliła się do mnie i próbowała uspokoić drżenie całego ciała.
Ja sam doznawałem pojedynczych wstrząsów, w gardle miałem wielką gulę, oczy mokre i czerwone. To było takie... okropne. Alice mogła już nie wrócić? Miałem nigdy nie poczuć jej dotyku, nie zobaczyć jej uśmiechu? Przerażało mnie to. Co ona komu zrobiła?
I wtedy w moim umyśle rozbłysła lampka.
Przypomniało mi się wszystko to, czego oboje się obwialiśmy.
"Uważaj Alice. Bo komuś może stać się krzywda."
Milion myśli na sekundę przepływało przez mój umysł.
"Nie igrajcie ze mną. Nie warto."
Nie mogłem tego wytrzymać. Ktoś słyszał, jak mówię, że chcę powiedzieć całemu światu, że zrywam z Seleną. Zniszczyłem komuś plany. A Alice miała za to zapłacić. Za moją głupotę. Może ten ktoś słuchał nas teraz. Może ten ktoś nawet tu był...
Przestałem ufać komukolwiek. I byłem również pewien, że ktokolwiek skrzywdził Alice zapłaci za to, nawet jeżeli będzie mnie to kosztować życiem.
------------------------------------------------------------
Przepraszam was za takie długie przerwy między rozdziałami. Wyjechałam, ale teraz już jestem i mam zamiar dodawać rozdziały w miarę regularnie, nawet jeżeli będą krótkie, tak jak ten powyżej. Co sądzicie? I czekam na was! Gdzie zniknęliście? Mam nadzieję, że wciąż tu jesteście.
Chciałabym bardzo podziękować za miłe komentarze. To wspaniałe uczucie, które dodaje mi energii do pisania :) Bardzo mi schlebiacie i sprawiacie, że zaczynam patrzeć na wszystko z większej perspektywy. Może coś kiedyś będzie z tego mojego pisania, a w każdym razie mam taką nadzieję.
Pozdrawiam :)
Tagi: 63
Obudziły mnie promienie słońca na twarzy.
Przeciągnęłam się, a moja ręka natrafiła na kogoś leżącego obok. Powoli otworzyłam zaspane oczy.
Obok mnie leżała Selena i spała. Miała potargane włosy i rozmazany makijaż.
Przypomniałam sobie wczorajsze wydarzenia. Musiałam dostać się do Justina.
Podniosłam się, nieco obolała. Mimo tego, że łóżko było wygodne, spałam przecież kompletnie ubrana. Nadal czułam jak w biodra wbija mi się mój czarny pasek.
Wstając zaczepiłam nogą o stolik nocny i runęłam jak długa, lądując na łokciach i kolanach.
Zaczęłam wymieniać pod nosem wszystkie przekleństwa po kolei, żeby tylko się nie rozpłakać.
Podniosłam się, rozmasowując łokcie. Zerknęłam ukradkiem na Selenę. Przewróciła się na drugi bok i spała dalej.
Nacisnęłam delikatnie klamkę, chociaż jeśli mój upadek nie zdołał jej obudzić, to już chyba nic tego nie zrobi.
Wyjrzałam na korytarz, przeczesując palcami włosy.
Wyszłam domykając drzwi i zwróciłam się w stronę pokoju Justina.
Poczułam się nieswojo. Tak, jakby ktoś mnie obserwował.
Obejrzałam się, ale nikogo tam nie było.
Spojrzałam przed siebie.
Byłam pewna, że na rozwidleniu korytarza za skrętem w lewą stronę zobaczyłam czyjś szary rękaw. Podeszłam tam bardzo cicho, ale zanim tam zajrzałam, usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Kiedy wychyliłam się zza ściany nie sposób było stwierdzić, które z nich się zamknęły.
Odchyliłam głowę do tyłu, opierając się o blado-beżową tapetę w orientalnym stylu.
Wzięłam dwa głębokie wdechy.
Nikt cię nie śledzi. Jesteś bezpieczna.
Potrząsnęłam dłońmi, jakbym przez palce chciała pozbyć się natrętnych myśli, po czym wróciłam się w stronę pokoju Justina.
Zapukałam, a drzwi błyskawicznie się otworzyły.
Chłopak miał na sobie czarne, obcisłe spodnie, czerwony
T-Shirt i czerwone Conversy na nogach.
Skinęłam mu głową na przywitanie, czym odpowiedział smutnym uśmiechem i wpuścił mnie do środka.
- Znalazłeś? - spytałam nie owijając w bawełnę.
- Nie uwierzysz - szepnął i podał mi małe pudełko.
Wpatrywałam się w charakterystyczne białe opakowanie.
- Niemożliwe, że to było Valium.
- Też tak sądziłem, ale poczytałem o tym trochę. Jeśli piła to Valium może zadziałać jak narkotyk.
Uniosłam brwi. W życiu nie słyszałam, żeby ktoś reagował na Valium jak na prochy.
- Też mnie to zdziwiło.
Podeszłam do okna.
Chwilę później poczułam jego palce na biodrach.
Wbijałam spojrzenie w budynek, na którym zawieszona była reklama nowego filmu z Johnym Deepem.
Justin przeciągnął ręce z moich bioder do łokci i delikatnie pociągnął mnie do tyłu. Przebiegł mnie dreszcz.
Wiedziałam, że miałam mu coś powiedzieć. Tylko co to było?
Na karku poczułam jego oddech.
Zadrżałam.
Ah tak.
- Nadal uważasz, że to oni? - odwróciłam się w jego stronę.
Wbił wzrok w moje oczy.
- Nie wiem, co mam myśleć. Może Selena się na to zgodziła?
Zaśmiałam się nerwowo.
- Raczej ma głowę na karku, więc nie wydaje mi się, żeby pozwoliła się tak traktować.
- Co z tym zrobimy? - spytał po chwili.
- Dowiedzmy się kim jest Sarah.
Pokiwał głową.
- A my...
- Trzymajmy się tego, co ustaliliśmy wczoraj.
- A miało być tak pięknie - szepnął.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Może da ci to natchnienie na jakąś nową piosenkę - powiedziałam. Nagle coś mi zaświtało. - A te piosenki, o których mówiła Emily? Będę mogła posłuchać?
Na jego twarzy pojawił się jakiś tajemniczy cień.
- Dzisiaj będę siedział w studiu. Zajmiesz się Seleną?
Pokiwałam głową. Czemu zmieniał temat?
Przyciągnął moją twarz do siebie i delikatnie pocałował.
Potem ruszył w kierunku drzwi.
- A, jeszcze jedno - rzucił na odchodne. - Nie wszystko co mówi Emily jest prawdą.
Po tych dziwnych słowach wyszedł.
Przywróciłam pamięcią rozmowę z Emily. Może chodziło mu o to, że Seleny nic nie powstrzyma? Ale przy tym go przecież nie było. Przywarłam czołem o chłodnej szyby.
"Powstało tyle piosenek o miłości, że nie mieści Ci się to w głowie" powiedziała. A jeśli piosenki nie były dla Seleny? Jeśli były... dla mnie?
Serce zaczęło mi szybciej walić.
Odwróciłam się i usiadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę.
Podskoczyłam na dźwięk telefonu.
Wstałam szybko i nerwowo wyciągnęłam komórkę z torby. Na szczęście to tylko mama.
- Halo? - spytałam.
- Alice? tak się cieszę, że cię słyszę! Czemu nie odbierałaś?
- Nie słyszałam telefonu - odparłam, co nie mijało się z prawdą.
Westchnęła.
- Jesteś w Atlancie?
- Tak. Od wczoraj.
- Bo wiesz... Jest taka sprawa, ale nie na telefon. Kiedy wrócisz?
Wzruszyłam ramionami. Kiedy uprzytomniłam sobie, że mama mnie nie widzi, zaśmiałam się nerwowo.
- Nie wiem. Nie pytałam jak długo tu będziemy.
- Bo wiesz... Chodzi o twojego ojca.
Przełknęłam ślinę.
- Tak?
- Bierzemy rozwód - powiedziała po chwili.
- Oh - wyrwało mi się.
- Wszystko pójdzie bardzo szybko. Tak powiedział mój adwokat.
- Hugger? - spytałam poddenerwowana.
- Mhm - przytaknęła.
James Hugger był adwokatem mojej matki od kiedy tylko pamiętam. Wygrywał dla niej wszystkie sprawy - od kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Arizonie i mieliśmy bardzo głośnych sąsiadów, do dziś dzień, kiedy bierze rozwód z tatą. Moim tatą.
- Alice? Wszystko dobrze?
- Tak - odpowiedziałam szybko. - Kiedy mam być w L.A.?
- Rozprawa jest w piątek. Zależało mi na czasie. Ale Jay może załatwić, żebyś nie musiała tam być.
Zrobiło mi się niedobrze. Od kiedy mówiła do niego po imieniu?
- W porządku. Przyjadę - rozłączyłam się. Nie chciałam, żeby słyszała jak płaczę.
Podciągnęłam nogi i włożyłam głowę między kolana.
Jak mogłam wcześniej myśleć, że tata mnie ignorował? Przecież kiedyś było naprawdę fajnie.
Było, dopóki nie przenieśliśmy się do Los Angeles, a on dostał awans. Pieprzony awans.
Pewnie teraz mieszka u tej dziewczyny, która wysłała mu smsa. Pewnie od dawna okłamywał mamę.
Zanurzyłam się we wspomnieniach z czasów, gdy byłam jeszcze mała.
Mieliśmy małe mieszkanie, ale nie było nam potrzebne nic oprócz nas. Tata nosił mnie na rękach i nazywał swoją przylepką. Bawił się ze mną każdego dnia, wracał wcześnie i pomagał mi przy zadaniach domowych. Tak było, dopóki nie skończyłam dziesięciu lat.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej.
Drzwi od pokoju się otworzyły.
- Justin? - spytała niska kobieta, ale gdy mnie zobaczyła zmrużyła oczy. - Ty? - w jej głosie usłyszałam jad.
Przetarłam oczy i podniosłam się z miejsca.
- Ja... jestem Alice.
- Wiem kim jesteś. Ale co ty tutaj robisz? - spytała z nutką zdziwienia w głosie.
- Rozmawiałam z Justinem, ale musiał już iść do studia.
Przekrzywiła głowę na bok, wpatrując mi się w oczy.
- Zabawne, że znowu się spotykamy, prawda?
- Ale ja pani nie znam - zdenerwowałam się.
Nachyliła się do przodu.
- Jak to? - pytała poważniejąc jeszcze bardziej.
- No bo... Ja miałam wypadek i straciłam pamięć.
Twarz jej skamieniała.
Wyprostowała się i jakby nie zwracała uwagi na pasmo włosów, które wpadło jej do oka.
- Łżesz - ofuknęła mnie.
- Wcale nie! - spanikowałam. - Proszę spytać Seleny, albo Justina!
Przyglądnęła mi się dokładnie, tak jakby szukała jakiejś informacji.
- Nie zagrzejesz tu długo miejsca - odparła gniewnie, a potem lekko się uśmiechnęła wrednie. Odwróciła się na pięcie, ale nagle się zatrzymała. - Jeżeli faktycznie mnie nie pamiętasz, to żałuj, że poznałaś. - Rzuciła przez ramię. Chwilę później trzasnęły drzwi.
Wpatrywałam się w nie jeszcze długo po tym jak wyszła. Nie wiedziałam nawet jak ma na imię. Co to miało znaczyć?
Drgnęłam na charakterystyczny dźwięk wiadomości na skype.
Rozglądnęłam się po pokoju, w poszukiwaniu jakiegoś komputera. Okazało się, że biały laptop z Apple leżał na podłodze koło dwuosobowego łoża. Podniosłam go delikatnie i położyłam sobie na kolanach.
Wiadomość, którą ktoś przysłał, była wysłana z nazwy składającej się z dużej ilości cyfr.
Po przeczytaniu przełknęłam ślinę. Spojrzałam na wiadomość jeszcze raz.
- O nie - szepnęłam.
Szybkim ruchem zamknęłam komputer i odłożyłam go na łóżko, po czym wybiegłam z pokoju.
Przejście tym korytarzem normalnie zajmowało mi dziesięć razy więcej czasu. W okamgnieniu otworzyłam drzwi do pokoju Seleny.
Zatrzymałam się w nich i wypuściłam ze świstem powietrze.
- O nie - powtórzyłam. - To się nie dzieje naprawdę.
Wjechałem na podziemny parking i wysiadłem z auta. Dzisiaj wolałem popędzić ulicami sam, żeby trochę się rozładować. Scooter pewnie nie jest nawet w połowie drogi. Domknąłem drzwi i z triumfalnym uśmiechem podszedłem do drzwi windy.
Kiedy wjechałem na swoje piętro od razu podszedłem do pokoju Scootera.
Zamknięte.
Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem do swoich drzwi. Zacząłem przeszukiwać kieszenie, ale wtedy uświadomiłem sobie, że przecież ich nie zamykałem. Nacisnąłem delikatnie klamkę. Zamknięte.
Usłyszałem czyjeś chrząknięcie.
Odwróciłem się.
Na fotelu na przeciwko mojego pokoju siedziała kobieta. Ciemne, rozpuszczone włosy spływały wzdłuż jej twarzy i nadawały jej tajemniczego wyglądu. Uśmiechała się, usta miała jednak zamknięte. Na palcu prawej ręki zawiesiła klucz do drzwi i machała nim, tak jakby chciała się nim pochwalić.
- Hej Maddie - przywitałem ją niezręcznie. Od kiedy na ostatniej trasie koncertowej oskarżyła Alice o próbę kradzieży straciłem do niej zaufanie. Zawsze byłem jedyną osobą, która kazała ją trzymać, jedyną osobą, która mimo kłótni, ją doceniała. Gdyby nie mój wkład, już dawno by jej tu nie było. W złości powiedziałem jej, żeby się wynosiła. Ale potem dałem jej zostać. Chyba jestem zbyt miękki jak na takie sprawy.
- Hej Justin - przywitała mnie. - Nieładnie tak zostawiać otwarte, nie uważasz? - spytała.
Skinąłem głową.
Mruknęła niezadowolona.
- Czemu ze mną nie rozmawiasz? Nie jestem taka stara!
Wzruszyłem ramionami. Co miałem jej powiedzieć?
- Justin... Rujnujesz moją psychikę. Chciałam się pośmiać, powygłupiać. Ale ty nie pozostawiasz mi wyboru...
Jej słowa przerwał odgłos wybuchu. Podłoga się zatrzęsła, od wstrząsu upadłem na podłogę. Korytarz zaczął wypełniać się dymem.
Maddie zaczęła się dusić.
- Do schodów! - krzyknąłem do niej.
Nie była jednak w stanie się ruszyć. Wstałem najszybciej jak mogłem i podniosłem ją z ziemi. Chociaż lepiej było czołgać się po podłodze, wiedziałem, że nie mogę jej tak zostawić. Wkładając w to całą moją siłę, zacząłem biec po schodach. Z pokoi zaczęli wybiegać pozostali członkowie mojej ekipy. Wszyscy podążyli w kierunku schodów, co chwila ktoś szturchał mnie ramieniem.
Maddie zemdlała. Bezwładnie leżała w moich ramionach, a ja z każdym piętrem zaczynałem tracić siły. Zapach dymu roznosił się w całym hotelu, chociaż wybuch na pewno nastąpił gdzieś na górze. Pewnie nawet na moim piętrze. Inaczej siła nie byłaby taka silna.
Wybiegłem na zewnątrz, gdzie ludzie zbierali się i oglądali zdarzenie. Najwyższe piętra budynku płonęły. Czarny dym rozchodził się we wszystkie strony.
Z tłumu usłyszałem jak ktoś woła moje imię.
Odwróciłem się i zobaczyłem, jak podbiega do mnie Selena.
- O Boże! - krzyknęła - Coś jej się stało?
- Zemdlała - powiedziałem szybko. - Pomóż mi ją położyć.
Chwilę potem Maddie leżała na betonie, z nogami do góry, za które ją trzymałem.
Tłum ludzi tylko się powiększał, ale zaczęły też przyjeżdżać ambulanse i straż pożarna. Nagle coś co od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju zaczęło się ujawniać. Coś mi nie pasowało. Spojrzałem na stojącą obok Selenę.
Spojrzała na mnie w tym samym momencie.
Na jej twarzy widziałem strach, przerażenie i narastającą panikę.
- Selena, gdzie byłaś jak to się stało? - spytałem.
- Na recepcji. Drzwi do mojego pokoju były zamknięte. pomyślałam, że może jedna ze sprzątaczek zamknęła pokój, kiedy wyszłam. Chciałam tylko spytać się Emily o twój powrót. Nie zamykałam - pisnęła.
- Była z tobą Alice? - spytałem coraz bardziej poddenerwowany.
Pokręciła przecząco głową, a z jej oczu zaczęły cieknąć łzy.
- Jaki masz numer pokoju? - spytałem szybko.
- 521 - powiedziała.
- Znajdź kogoś kto pomoże Maddie - krzyknąłem na odchodne i pobiegłem w stronę hotelu.
Przedzierając się przez tłum nie mogłem o niczym myśleć. Wiedziałem tylko, że muszę coś zrobić.
Wbiegłem do budynku.
- Hej, tu nie wolno... - złapał mnie jeden z sanitariuszy stojących przy schodach. - To poważna sprawa, nie wolno ci tu wchodzić bez maski - krzyknął.
- To daj mi maskę - odkrzyknąłem poirytowany.
- Ja... Nie mogę. Nie wolno tu wchodzić - powiedział stanowczo i podjął próbę wyciągnięcia mnie siłą. Wtedy z całej siły go kopnąłem. Z bólu złamał się w pół.
Nie zawracałem sobie nim dłużej głowy, zamiast tego wbiegłem po schodach. Od dymu zakręciło mi się w głowie...
Mimo tego biegłem dalej, trochę tracąc równowagę.
Minęło mnie dwóch sanitariuszy, zbiegających po schodach wraz z rannymi.
Nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Kiedy znalazłem się na piętrze, zauważyłem, że wszystko jest w smole. Ściany, podłogi... Wszystko.
- Hej, uciekaj stąd! - krzyknął ktoś. - Nie masz maski! - powiedział patrząc na mnie.
Zatoczyłem się.
Próbowałem się spiąć i iść dalej. Ale nie mogłem. Nie miałem czym oddychać.
- Alice - szepnąłem. Ciemność nastała tak szybko, że nie poczułem nawet upadku.
Przeciągnęłam się, a moja ręka natrafiła na kogoś leżącego obok. Powoli otworzyłam zaspane oczy.
Obok mnie leżała Selena i spała. Miała potargane włosy i rozmazany makijaż.
Przypomniałam sobie wczorajsze wydarzenia. Musiałam dostać się do Justina.
Podniosłam się, nieco obolała. Mimo tego, że łóżko było wygodne, spałam przecież kompletnie ubrana. Nadal czułam jak w biodra wbija mi się mój czarny pasek.
Wstając zaczepiłam nogą o stolik nocny i runęłam jak długa, lądując na łokciach i kolanach.
Zaczęłam wymieniać pod nosem wszystkie przekleństwa po kolei, żeby tylko się nie rozpłakać.
Podniosłam się, rozmasowując łokcie. Zerknęłam ukradkiem na Selenę. Przewróciła się na drugi bok i spała dalej.
Nacisnęłam delikatnie klamkę, chociaż jeśli mój upadek nie zdołał jej obudzić, to już chyba nic tego nie zrobi.
Wyjrzałam na korytarz, przeczesując palcami włosy.
Wyszłam domykając drzwi i zwróciłam się w stronę pokoju Justina.
Poczułam się nieswojo. Tak, jakby ktoś mnie obserwował.
Obejrzałam się, ale nikogo tam nie było.
Spojrzałam przed siebie.
Byłam pewna, że na rozwidleniu korytarza za skrętem w lewą stronę zobaczyłam czyjś szary rękaw. Podeszłam tam bardzo cicho, ale zanim tam zajrzałam, usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Kiedy wychyliłam się zza ściany nie sposób było stwierdzić, które z nich się zamknęły.
Odchyliłam głowę do tyłu, opierając się o blado-beżową tapetę w orientalnym stylu.
Wzięłam dwa głębokie wdechy.
Nikt cię nie śledzi. Jesteś bezpieczna.
Potrząsnęłam dłońmi, jakbym przez palce chciała pozbyć się natrętnych myśli, po czym wróciłam się w stronę pokoju Justina.
Zapukałam, a drzwi błyskawicznie się otworzyły.
Chłopak miał na sobie czarne, obcisłe spodnie, czerwony
T-Shirt i czerwone Conversy na nogach.
Skinęłam mu głową na przywitanie, czym odpowiedział smutnym uśmiechem i wpuścił mnie do środka.
- Znalazłeś? - spytałam nie owijając w bawełnę.
- Nie uwierzysz - szepnął i podał mi małe pudełko.
Wpatrywałam się w charakterystyczne białe opakowanie.
- Niemożliwe, że to było Valium.
- Też tak sądziłem, ale poczytałem o tym trochę. Jeśli piła to Valium może zadziałać jak narkotyk.
Uniosłam brwi. W życiu nie słyszałam, żeby ktoś reagował na Valium jak na prochy.
- Też mnie to zdziwiło.
Podeszłam do okna.
Chwilę później poczułam jego palce na biodrach.
Wbijałam spojrzenie w budynek, na którym zawieszona była reklama nowego filmu z Johnym Deepem.
Justin przeciągnął ręce z moich bioder do łokci i delikatnie pociągnął mnie do tyłu. Przebiegł mnie dreszcz.
Wiedziałam, że miałam mu coś powiedzieć. Tylko co to było?
Na karku poczułam jego oddech.
Zadrżałam.
Ah tak.
- Nadal uważasz, że to oni? - odwróciłam się w jego stronę.
Wbił wzrok w moje oczy.
- Nie wiem, co mam myśleć. Może Selena się na to zgodziła?
Zaśmiałam się nerwowo.
- Raczej ma głowę na karku, więc nie wydaje mi się, żeby pozwoliła się tak traktować.
- Co z tym zrobimy? - spytał po chwili.
- Dowiedzmy się kim jest Sarah.
Pokiwał głową.
- A my...
- Trzymajmy się tego, co ustaliliśmy wczoraj.
- A miało być tak pięknie - szepnął.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Może da ci to natchnienie na jakąś nową piosenkę - powiedziałam. Nagle coś mi zaświtało. - A te piosenki, o których mówiła Emily? Będę mogła posłuchać?
Na jego twarzy pojawił się jakiś tajemniczy cień.
- Dzisiaj będę siedział w studiu. Zajmiesz się Seleną?
Pokiwałam głową. Czemu zmieniał temat?
Przyciągnął moją twarz do siebie i delikatnie pocałował.
Potem ruszył w kierunku drzwi.
- A, jeszcze jedno - rzucił na odchodne. - Nie wszystko co mówi Emily jest prawdą.
Po tych dziwnych słowach wyszedł.
Przywróciłam pamięcią rozmowę z Emily. Może chodziło mu o to, że Seleny nic nie powstrzyma? Ale przy tym go przecież nie było. Przywarłam czołem o chłodnej szyby.
"Powstało tyle piosenek o miłości, że nie mieści Ci się to w głowie" powiedziała. A jeśli piosenki nie były dla Seleny? Jeśli były... dla mnie?
Serce zaczęło mi szybciej walić.
Odwróciłam się i usiadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę.
Podskoczyłam na dźwięk telefonu.
Wstałam szybko i nerwowo wyciągnęłam komórkę z torby. Na szczęście to tylko mama.
- Halo? - spytałam.
- Alice? tak się cieszę, że cię słyszę! Czemu nie odbierałaś?
- Nie słyszałam telefonu - odparłam, co nie mijało się z prawdą.
Westchnęła.
- Jesteś w Atlancie?
- Tak. Od wczoraj.
- Bo wiesz... Jest taka sprawa, ale nie na telefon. Kiedy wrócisz?
Wzruszyłam ramionami. Kiedy uprzytomniłam sobie, że mama mnie nie widzi, zaśmiałam się nerwowo.
- Nie wiem. Nie pytałam jak długo tu będziemy.
- Bo wiesz... Chodzi o twojego ojca.
Przełknęłam ślinę.
- Tak?
- Bierzemy rozwód - powiedziała po chwili.
- Oh - wyrwało mi się.
- Wszystko pójdzie bardzo szybko. Tak powiedział mój adwokat.
- Hugger? - spytałam poddenerwowana.
- Mhm - przytaknęła.
James Hugger był adwokatem mojej matki od kiedy tylko pamiętam. Wygrywał dla niej wszystkie sprawy - od kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Arizonie i mieliśmy bardzo głośnych sąsiadów, do dziś dzień, kiedy bierze rozwód z tatą. Moim tatą.
- Alice? Wszystko dobrze?
- Tak - odpowiedziałam szybko. - Kiedy mam być w L.A.?
- Rozprawa jest w piątek. Zależało mi na czasie. Ale Jay może załatwić, żebyś nie musiała tam być.
Zrobiło mi się niedobrze. Od kiedy mówiła do niego po imieniu?
- W porządku. Przyjadę - rozłączyłam się. Nie chciałam, żeby słyszała jak płaczę.
Podciągnęłam nogi i włożyłam głowę między kolana.
Jak mogłam wcześniej myśleć, że tata mnie ignorował? Przecież kiedyś było naprawdę fajnie.
Było, dopóki nie przenieśliśmy się do Los Angeles, a on dostał awans. Pieprzony awans.
Pewnie teraz mieszka u tej dziewczyny, która wysłała mu smsa. Pewnie od dawna okłamywał mamę.
Zanurzyłam się we wspomnieniach z czasów, gdy byłam jeszcze mała.
Mieliśmy małe mieszkanie, ale nie było nam potrzebne nic oprócz nas. Tata nosił mnie na rękach i nazywał swoją przylepką. Bawił się ze mną każdego dnia, wracał wcześnie i pomagał mi przy zadaniach domowych. Tak było, dopóki nie skończyłam dziesięciu lat.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej.
Drzwi od pokoju się otworzyły.
- Justin? - spytała niska kobieta, ale gdy mnie zobaczyła zmrużyła oczy. - Ty? - w jej głosie usłyszałam jad.
Przetarłam oczy i podniosłam się z miejsca.
- Ja... jestem Alice.
- Wiem kim jesteś. Ale co ty tutaj robisz? - spytała z nutką zdziwienia w głosie.
- Rozmawiałam z Justinem, ale musiał już iść do studia.
Przekrzywiła głowę na bok, wpatrując mi się w oczy.
- Zabawne, że znowu się spotykamy, prawda?
- Ale ja pani nie znam - zdenerwowałam się.
Nachyliła się do przodu.
- Jak to? - pytała poważniejąc jeszcze bardziej.
- No bo... Ja miałam wypadek i straciłam pamięć.
Twarz jej skamieniała.
Wyprostowała się i jakby nie zwracała uwagi na pasmo włosów, które wpadło jej do oka.
- Łżesz - ofuknęła mnie.
- Wcale nie! - spanikowałam. - Proszę spytać Seleny, albo Justina!
Przyglądnęła mi się dokładnie, tak jakby szukała jakiejś informacji.
- Nie zagrzejesz tu długo miejsca - odparła gniewnie, a potem lekko się uśmiechnęła wrednie. Odwróciła się na pięcie, ale nagle się zatrzymała. - Jeżeli faktycznie mnie nie pamiętasz, to żałuj, że poznałaś. - Rzuciła przez ramię. Chwilę później trzasnęły drzwi.
Wpatrywałam się w nie jeszcze długo po tym jak wyszła. Nie wiedziałam nawet jak ma na imię. Co to miało znaczyć?
Drgnęłam na charakterystyczny dźwięk wiadomości na skype.
Rozglądnęłam się po pokoju, w poszukiwaniu jakiegoś komputera. Okazało się, że biały laptop z Apple leżał na podłodze koło dwuosobowego łoża. Podniosłam go delikatnie i położyłam sobie na kolanach.
Wiadomość, którą ktoś przysłał, była wysłana z nazwy składającej się z dużej ilości cyfr.
Po przeczytaniu przełknęłam ślinę. Spojrzałam na wiadomość jeszcze raz.
- O nie - szepnęłam.
Szybkim ruchem zamknęłam komputer i odłożyłam go na łóżko, po czym wybiegłam z pokoju.
Przejście tym korytarzem normalnie zajmowało mi dziesięć razy więcej czasu. W okamgnieniu otworzyłam drzwi do pokoju Seleny.
Zatrzymałam się w nich i wypuściłam ze świstem powietrze.
- O nie - powtórzyłam. - To się nie dzieje naprawdę.
Wjechałem na podziemny parking i wysiadłem z auta. Dzisiaj wolałem popędzić ulicami sam, żeby trochę się rozładować. Scooter pewnie nie jest nawet w połowie drogi. Domknąłem drzwi i z triumfalnym uśmiechem podszedłem do drzwi windy.
Kiedy wjechałem na swoje piętro od razu podszedłem do pokoju Scootera.
Zamknięte.
Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem do swoich drzwi. Zacząłem przeszukiwać kieszenie, ale wtedy uświadomiłem sobie, że przecież ich nie zamykałem. Nacisnąłem delikatnie klamkę. Zamknięte.
Usłyszałem czyjeś chrząknięcie.
Odwróciłem się.
Na fotelu na przeciwko mojego pokoju siedziała kobieta. Ciemne, rozpuszczone włosy spływały wzdłuż jej twarzy i nadawały jej tajemniczego wyglądu. Uśmiechała się, usta miała jednak zamknięte. Na palcu prawej ręki zawiesiła klucz do drzwi i machała nim, tak jakby chciała się nim pochwalić.
- Hej Maddie - przywitałem ją niezręcznie. Od kiedy na ostatniej trasie koncertowej oskarżyła Alice o próbę kradzieży straciłem do niej zaufanie. Zawsze byłem jedyną osobą, która kazała ją trzymać, jedyną osobą, która mimo kłótni, ją doceniała. Gdyby nie mój wkład, już dawno by jej tu nie było. W złości powiedziałem jej, żeby się wynosiła. Ale potem dałem jej zostać. Chyba jestem zbyt miękki jak na takie sprawy.
- Hej Justin - przywitała mnie. - Nieładnie tak zostawiać otwarte, nie uważasz? - spytała.
Skinąłem głową.
Mruknęła niezadowolona.
- Czemu ze mną nie rozmawiasz? Nie jestem taka stara!
Wzruszyłem ramionami. Co miałem jej powiedzieć?
- Justin... Rujnujesz moją psychikę. Chciałam się pośmiać, powygłupiać. Ale ty nie pozostawiasz mi wyboru...
Jej słowa przerwał odgłos wybuchu. Podłoga się zatrzęsła, od wstrząsu upadłem na podłogę. Korytarz zaczął wypełniać się dymem.
Maddie zaczęła się dusić.
- Do schodów! - krzyknąłem do niej.
Nie była jednak w stanie się ruszyć. Wstałem najszybciej jak mogłem i podniosłem ją z ziemi. Chociaż lepiej było czołgać się po podłodze, wiedziałem, że nie mogę jej tak zostawić. Wkładając w to całą moją siłę, zacząłem biec po schodach. Z pokoi zaczęli wybiegać pozostali członkowie mojej ekipy. Wszyscy podążyli w kierunku schodów, co chwila ktoś szturchał mnie ramieniem.
Maddie zemdlała. Bezwładnie leżała w moich ramionach, a ja z każdym piętrem zaczynałem tracić siły. Zapach dymu roznosił się w całym hotelu, chociaż wybuch na pewno nastąpił gdzieś na górze. Pewnie nawet na moim piętrze. Inaczej siła nie byłaby taka silna.
Wybiegłem na zewnątrz, gdzie ludzie zbierali się i oglądali zdarzenie. Najwyższe piętra budynku płonęły. Czarny dym rozchodził się we wszystkie strony.
Z tłumu usłyszałem jak ktoś woła moje imię.
Odwróciłem się i zobaczyłem, jak podbiega do mnie Selena.
- O Boże! - krzyknęła - Coś jej się stało?
- Zemdlała - powiedziałem szybko. - Pomóż mi ją położyć.
Chwilę potem Maddie leżała na betonie, z nogami do góry, za które ją trzymałem.
Tłum ludzi tylko się powiększał, ale zaczęły też przyjeżdżać ambulanse i straż pożarna. Nagle coś co od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju zaczęło się ujawniać. Coś mi nie pasowało. Spojrzałem na stojącą obok Selenę.
Spojrzała na mnie w tym samym momencie.
Na jej twarzy widziałem strach, przerażenie i narastającą panikę.
- Selena, gdzie byłaś jak to się stało? - spytałem.
- Na recepcji. Drzwi do mojego pokoju były zamknięte. pomyślałam, że może jedna ze sprzątaczek zamknęła pokój, kiedy wyszłam. Chciałam tylko spytać się Emily o twój powrót. Nie zamykałam - pisnęła.
- Była z tobą Alice? - spytałem coraz bardziej poddenerwowany.
Pokręciła przecząco głową, a z jej oczu zaczęły cieknąć łzy.
- Jaki masz numer pokoju? - spytałem szybko.
- 521 - powiedziała.
- Znajdź kogoś kto pomoże Maddie - krzyknąłem na odchodne i pobiegłem w stronę hotelu.
Przedzierając się przez tłum nie mogłem o niczym myśleć. Wiedziałem tylko, że muszę coś zrobić.
Wbiegłem do budynku.
- Hej, tu nie wolno... - złapał mnie jeden z sanitariuszy stojących przy schodach. - To poważna sprawa, nie wolno ci tu wchodzić bez maski - krzyknął.
- To daj mi maskę - odkrzyknąłem poirytowany.
- Ja... Nie mogę. Nie wolno tu wchodzić - powiedział stanowczo i podjął próbę wyciągnięcia mnie siłą. Wtedy z całej siły go kopnąłem. Z bólu złamał się w pół.
Nie zawracałem sobie nim dłużej głowy, zamiast tego wbiegłem po schodach. Od dymu zakręciło mi się w głowie...
Mimo tego biegłem dalej, trochę tracąc równowagę.
Minęło mnie dwóch sanitariuszy, zbiegających po schodach wraz z rannymi.
Nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Kiedy znalazłem się na piętrze, zauważyłem, że wszystko jest w smole. Ściany, podłogi... Wszystko.
- Hej, uciekaj stąd! - krzyknął ktoś. - Nie masz maski! - powiedział patrząc na mnie.
Zatoczyłem się.
Próbowałem się spiąć i iść dalej. Ale nie mogłem. Nie miałem czym oddychać.
- Alice - szepnąłem. Ciemność nastała tak szybko, że nie poczułem nawet upadku.
Tagi: 62
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz