wtorek, 20 sierpnia 2013

Uwielbiała dziewczęce stroje i wysokie obcasy. Rzadko kiedy zdarzało się, że miała na nogach trampki. Przywiązywała dużą wagę do swojego wyglądu, zawsze musiała mieć wszystko dopracowane. Tak też było tego dnia. Dzień rozpoczęła stosunkowo wcześnie, bo już o siódmej. Sobotnie promienie słońca przebijały się przez pudrowe zasłony. Nałożyła na siebie dresy, po czym zeszła na dół zgarniając butelkę wody z lodówki, wyszła na poranne bieganie. Pokonała dobrze znaną jej trasę bez zbędnych przerw. W domu z powrotem była po czterdziestu minutach. Wzięła prysznic, po czym owinięta porannikiem zeszła na dół, gdzie cała rodzina spożywała śniadanie.
- Dzień dobry - przywitała się, całując tatę w policzek. Zajęła miejsce przy niewielkim stole i jednym zamaszystym ruchem wsypała musli do miseczki. Płatki oblała jogurtem, a chwilę potem delektowała się ich smakiem.
- Masz na dzisiaj jakieś plany? - odezwała się mama, pierwszy raz tego dnia.
- Tak, razem z Kimberly idziemy do galerii handlowej - skłamała, pakując pełną łyżkę do ust.
- Zabierzesz Katie - postanowiła.
- Nie ma mowy.
- Bez dyskusji, Heaven - podniosła wzrok, spod kolorowego czasopisma. W szatynce wszystko się gotowało. Każdą sobotę rozpoczynały od sprzeczki.
- Eleanor, daj spokój. Powinnaś ją zrozumieć - skomentował tata.
- Ona nic w tym domu nie robi - warknęła, gwałtownie odchodząc od stołu.
- Bo najważniejsze jest to, żebyś ty miała na wszystko czas! - krzyknęła dziewczyna. Nie miała już ochoty patrzeć na kobietę, dlatego jak najszybciej opuściła kuchnię, udając się do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami najmocniej jak tylko umiała, po czym opadła na łóżko. Skrzyżowała ręce na piersi, walcząc ze swoimi myślami. Boże, daj mi siłę - prosiła. Miała serdecznie dosyć matki, która widziała tylko czubek własnego nosa. Nerwowo przeczesała palcami fale na włosach, próbując je jakoś porozdzielać. Ciszę w pokoju przerwało pukanie.
- Mogę? - spytał Peter. Dziewczyna zaprosiła tatę jednym gestem dłoni. Mężczyzna usiadł na brzegu łóżka, głośno wzdychając - Heavie, ja ciebie doskonale rozumiem - zaczął. Uwielbiała, gdy to własnie on tak pieszczotliwie zdrabiniał jej imię - Masz trudny okres w życiu, ale nie powinnaś tak łatwo dawać ponieść się emocjom - dodał.
- Ale tato, ona nie ma o niczym pojęcia - powiedziała rozpaczliwie.
- Może i masz rację, jednak nie warto się przejmować. Średni wiek się zbliża, eh - teatralnie wywinął oczami, jednocześnie rozśmieszając córkę. Kochała jego sposób bycia i lekkie podejście do życia. Oboje wiedzieli, że mają prawie identyczne charaktery. Szatynka była z tego dumna - A, prawie bym zapomniał. Możesz wyjść z Kimberly, ja zajmę się małą - puścił jej oczko. Chwilę później Heaven została sama. Gdyby nie on, zwariowałabym w tej rodzinie - pomyślała. Przeszła do swojej garderoby, której mogła jej pozazdrościć sama Rihanna. Była przeogromna. Ilość ubrań znajdujących się w szafie wcale nie pomagała w wyborze codziennego outfitu, wręcz całkowicie utrudniała sprawę [...]

Matka wyszła do pracy, więc szatynka mogła spokojnie spotkać się z przyjaciółką. Miała nadzieję, że kobieta o niczym się nie dowie. Obie wsiadły do mercedesa, którego Heaven dostała w prezencie miesiąc temu. Domek letniskowy na obrzeżach miasta Kim był doskonałym miejscem na ucieczkę od rzeczywistości. Wysiadając z samochodu, Heav ostatni raz poprawiła włosy, chcąc wyglądać nad wyraz dobrze. Kimberly delikatnie nacisnęła na klamkę, a drzwi odskoczyły zapraszając nastolatki do środka. Domek był otwarty, a to znaczyło tylko jedno - w środku ktoś był. Nie zdziwiły się za bardzo, widząc Dominica bezbronnie śpiącego na sofie.
- Domin, skarbie - zwróciła się pieszczotliwie Heaven. Chłopak od razu się obudził, a gdy zobaczył dwie przyjaciółki, na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Ja.. - zaczął zakłopotany - Przespałem się tu.
- Zauważyłyśmy - zachichotała czarnowłosa - Masz towar? - cała trójka doskonale wiedziała co kryje się pod tym terminem.
- Wasz genialny przyjaciel ma wszystko - skomentował triumfalnie - Niedługo przyjdzie nowy - dodał. Dominic wstał, kierując się w stronę niewielkiego pudła. Scyzorykiem rozerwał karton, ukazując wnętrze.
- Dlaczego rezygnujesz? - spytała brunetka, odbierając od niego mniejszy kartonik.
- Już mnie to nie bawi, poza tym słyszałem, że węszą na naszym terenie.
- To znaczy, że teraz będziemy polegać na kimś obcym? - skrzywiła się.
- Znam Justina, nie ma się o co martwić - zapewnił.Justin, ładne imię - stwierdziła Heaven. Chwilę potem siłowała się z opakowaniem, nie mogąc go w żaden sposób otworzyć. Dominic jednym zwinnym ruchem noża przeciął gruby papier. Brązowowłosą ucieszył widok małych, szklanych flakoników wypełnionych białymi tabletkami. Wyglądały tak nieszkodliwie, a jednak były zakazane. To nie było uzależnienie, po prostu uwielbiali to uczucie po zażyciu. Stan błogości, żadne zmarwienia nie były wtedy ważne. Wyciągnęła jedną buteleczkę i delikatnie obróciła ją w dłoniach. Mała rzecz, a cieszy - przeszło jej przez myśl. W zasadzie nigdy nie wzięła tego tak dużo, by się naćpać. Raczej brała dla przyjemności, raz po raz, bez przesady. Wysypała dwie tabletki na dłoń i szczelnie zamknęła ampułkę. Z wielką precyzją ułożyła je na języku, po czym połknęła. Nie lubiła trzymać ich na języku, robiły się wtedy takie gorzkie i niedobre w smaku. Chwilę później czuła jak rozpuszczone tabletki krążą w jej krwi. Szeroko się uśmiechnęła, opierając głowę o zagłówek. Było idealnie.
Minęło parę chwil, a do drzwi ktoś zapukał. Wszyscy równocześnie zaprosili gościa do środka. Zza drewnianych wyłoniła się postać wysokiego szatyna, z włosami postawionymi na żel, w skórzanej kurtce i spodniami z obniżonym stanem.
- Cześć - powiedział jakby od niechcenia.
- Nareszcie stary - przywitał go Domin, mocnym, męskim uściskiem - To jest Justin - zwrócił się do nas, przedstawiając kumpla. Kimberly z grzeczności rzuciła ciche "cześć" jednak Heaven nie odezwała się słowem. Nie spodobało jej się zachowanie chłopaka, jest tu od 3 minut, a już działał jej na nerwy. Justin usiadł idealnie na przeciwko niej. Wcale nie korciło jej, by spojrzeć w jego stronę - To.. może lepiej się zapoznamy? - zaczął D. wyciągając zza siebie litrową butelkę whisky.
- Ja spasuję, innym razem - Heaven odezwała się jako pierwsza.
- Co Ty tutaj w ogóle robisz? To są poważne sprawy, a nie żadne przelewki - skomentował szatyn. Nigdy nie pomyślałby, że dziewczyna jest tutaj po to samo co reszta paczki, po narkotyki. Sądził, że jest ona swego typu przyzwoitką, robiącą za taksówkę.
- Słucham? - zmierzyła go wzrokiem - Wcale mnie nie znasz, a już oceniasz. Bezczelny - prychnęła.
- To straszne - zaśmiał się kpiąco. Wszystko się w niej gotowało. Nigdy wcześniej nie poznała nikogo tak zapatrzonego w siebie, a co najważniejsze, nikogo, kto był w stanie jej się sprzeciwić.

~


pierwszy!
jestem podekscytowana, bardzo bardzo :3


13 opinii = drugi rozdział :)
Tagi: #1
29.09.2012 o godz. 17:19
NowAndTomorrow






~

















~



- Jak się bawisz? - spytała kobieta, podchodząc do córki wraz z kieliszkiem pełnym czerwonego, wytrawnego wina. Drobna szatynka niezdarnie poprawiła rąbek czarnej sukienki.
- Dobrze, mamo - krótko skomentowała, zabierając szklankę wody z tacy kelnera, który akurat przechodził obok. Nie znosiła przychodzić na podobne bankiety, na których tylko marnowała czas. Wolałaby go spędzić w swoim pokoju, słuchając ulubionych piosenek. Nie mogła nic na to poradzić, pochodziła z takiej, a nie innej rodziny, to był jej obowiązek. Matka jest znaną na całym rejonie Philadelphii prawniczką, a ojciec równie sławnym fotografem. Możnaby pomyśleć, rodzina idealna, jednak po bliższym poznaniu, daleko brakowało im do perfekcji.
Heaven należała do osób o dwóch twarzach. Wśród rodziny była zwyczajną i niepozorną nastolatką, która prawie że każdego dnia kłóciła się z rodzicielką. W zasadzie nigdy nie dogadywała się z nią tak dobrze, jak z tatą. Był jej bardzo bliski. Wiedziała, że w każdej chwili może przyjść i spokojnie się wyżalić. Była mu wdzięczna za to, że po prostu jest i ma tak ogromny udział w jej życiu. Po opuszczeniu domu przeważnie staje się zimna jak lód. Często unosi się dumą i honorem, co coraz częściej komplikuje jej życie. Nie obchodzi ją opinia innych, nigdy jakoś specjalnie nie przywiązywała do tego dużej wagi. Czasem śmiała się z ludzi i głośno wyrażała swoje poglądy. Cała ona.
Opróżniła zawartość szklanki zanim się spostrzegła. No pięknie, czym się teraz zajmę? - skarciła się w myślach. Wtedy, jak na zawołanie kopertówka, którą trzymała w lewej dłoni zaczęła wibrować. Wyjęła telefon jak najszybciej umiała, po czym naciskając zieloną słuchawkę, rozpoczęła rozmowę.
- Co jest, Kim? - przywitała przyjaciółkę.
- Jest towar - odparła. Heaven była przekonana, że dziewczyna szeroko się uśmiechała.
- O, cudownie - ucieszyła się, przechodząc w jakieś mniej zaludnione miejsce - Ile?
- Wystarczająco - stwierdziła - Doszedł nowy diller, podobno niezłe ciacho - zaśmiała się melodyjnie.
- Czuję, że już ostrzysz na niego pazurki - skomentowała - Muszę kończyć, do jutra - dodała, słysząc głos swojej 10 letniej siostry. Katie działała jej na nerwy jak nikt inny. Nigdy nie miała okazji poznać tak rozwydrzonego dziecka. Gdy tylko miała okazję, omijała ją szerokim łukiem, byleby tylko nie usłyszała czegoś, o czym dowiedzieć się nie powinna.

~


Nie wytrzymałabym bez pisania, dlatego też jestem! Pełna siły i pomysłów na nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że ono również przypadnie Wam do gustu. Czekam też na opinie dotyczące prologu, liczę na Was kochane :3

12 opinii = pierwszy rozdział :)
Tagi: prolog
20.09.2012 o godz. 16:27
NowAndTomorrow
EDIT: 12 komentarzy = niespodzianka

Obudziła się wczesnym rankiem, nawet bez pomocy budzika. Z ochotą wyrwała się z ciepłej pościeli, by odsłonić kwieciste żaluzje w jej sypialni. Chwili napawała się pięknem widoku, jednak ostatecznie zabrała świeżą bieliznę udając się do łazienki. Tam wykonała podstawowe czynności związane z higieną. Czuła się tak inaczej, tak cudownie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że niczego jej nie brakuje, bo wszystko czego pragnęła streszczało się w Nim, jednej, niepozornej osobie, która tak zawojowała w życiu blondynki.
Zapakował wszystkie swoje rzeczy, fakt, było ich niewiele. Prysznic, którego zażył dużo wcześniej bardzo mu pomógł w dobrym rozpoczęciu dnia. Zamówił taksówkę i poraz ostatni upewnił się, że wszystko ze sobą zabrał. Sprawdził też zawartość swojej kieszeni, w której schował mały kawałek papieru. Mimo wielkości, zawierał coś bardzo wartościowego. Wcale nie żałował, że opuszcza Meksyk. Być może jeszcze kiedyś tu wróci, jednak wtedy już nie sam. Z wielką radością zajął miejsce w żółtej taksówce, niecierpliwie czekając aż znajdzie się pod domem Rosalie.
Pierwszy raz aż tak ucieszyła się na pukanie do drzwi. Była pewna, że własnie za nimi stoi Justin, jak zawsze w idealnym stanie, bez najmniejszej skazy. Łapczywie pociągnęła za klamkę, ukazując swoim oczom jego sylwetkę. Jej oczy rozbłysły na widok czarującego uśmiechu szatyna.
- Tęskniłam - rzuciła, mocno wtulając się w tors chłopaka. Czuła się świetnie ze świadomością, w której nie musi niczego udawać, może powiedzieć wszystko, bo On ją zrozumie.
- Ja bardziej - odparł, a po chwili przywitał Rose ciepłym całusem - Gotowa? - spytał, kładąc swoją walizkę w rogu pomieszczenia.
- Nie - uciekła od niego wzrokiem, pakując ulubioną bluzkę do torby.
- Spokojnie, już nikt Cię nie skrzywdzi - zapewnił, zajmując miejsce na czerwonej sofie.
- Wiem.. - westchnęła - A co z Twoją matką? Przemyślałeś wszystko?
- Tak, nawet najmniejszy szczegół - odparł, delikatnie się uśmiechając. Wyciągnął telefon z kieszeni, czując wibracje - O wilku mowa - skomentował, marszcząc brwi.
- Tak, mamo - powiedział miłym tonem.
- Kiedy wracasz, kochanie - spytała kobieta. W Justinie aż się gotowało, miał ochotę właśnie teraz wygarnąć to, co o niej myśli. Jednak wolał powiedzieć to prosto w oczy, by miała okazję zobaczyć, jak bardzo go skrzywdziła.
- Dzisiaj wieczorem będę w domu, czekaj na mnie - rzucił na pożegnanie.


Po dłużącej się w nieskończoność odprawie zajęli miejsca na tyłach samolotu. Rosalie miała przykre wspomnienia związane z lataniem, jednak teraz był przy niej szatyn, mogła umierać nawet teraz, ale z nim u boku. Niepewnie uśmiechnęła się do swojego chłopaka, splatając jego dłoń ze swoją. Wystartowali. Podróż minęła szybko, a Rosalie czuła się dosyć komfortowo. W głowie szatyna było aż czarno od myśli. Odległość do domu z każdym krokiem coraz bardziej się pomniejszała, jednak szatyn ani razu się nie zawahał. Osoba, z którą przeżył całe swoje dotychczasowe życie, tak mocno go skrzywdziła. To było dla Justina niepojęte. Nigdy nie podjąby się podobnego czynu, dla niego najważniejsze było dobro osób, które kochał, a jeszcze do niedawna Pattie należała do tej grupki. Razem z blondynką stanęli przed wejściem. Justin nakazał Rosalie zaczekać, a sam przekroczył próg domu. Panowała tam spokojna cisza, którą aż szkoda było przerywać. Skierował się do salonu, w którym jak się domyślał, mama oglądała telewizję. Chłopak odchrząknął, zwracając tym samym uwagę kobiety. Ciężko wyraził słowami, w jak sposób jego matka się uśmiechnęła. Cieszyła się na powrót syna, specjalnie na tę okazję upiekła jego ulubione ciasto.
- Nareszcie jesteś - odparła, zamykając swojego syna w objęciu. Justin skrzywił się, słysząc słowa kobiety.
- Musimy porozmawiać - skomentował z grobową miną. Na te słowa, Pattie przeszedł niemiły dreszcz. "Nie, przecież to niemożliwe, żeby się dowiedział" - pomyślała.
- O co chodzi, kochanie - powiedziała z uśmiechem. Brzydził się nią, patrzył z niewyobrażalną odrazą na jej osobę. Momentalnie wstał, wychodząc z pokoju po to, by zaraz do niego wrócić z Rosalie. Jakie było zdziwienie Pattie, gdy tylko blondynka weszła do pomieszczenia. Desperacko zwóciła wzrok na syna, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy.
- Justin, ja.. - zaczęła, jednak zanim powiedziała coś sensownego chłopak jej przerwał.
- Jak mogłaś? - szepnął, przeszywając ją zimnym spojrzeniem - I Ty masz czelność nazywać się matką? Moją matką? - wszystko mówił z niewyobrażalną kpiną - Nienawidzę Cię za to.
- Synku.. chciałam dobrze - kobieta nigdy wcześniej nie czuła się aż tak źle. Dopiero tego dnia zrozumiała, jak bardzo go skrzywdziła.
- Dobrze?! Chciałaś dobrze?! - warknął. Rosalie niepewnie chwyciła za ramię chłopaka, chcąc go nieco uspokoić. Po policzkach kobiety bezradnie zaczęły spływać łzy, czuła się okropnie - Nie mam już matki - skomentował, chwytając Rosalie za rękę. Razem powędrowali na górę, gdzie Justin spakował wszystkie potrzebne rzeczy. Był zły, wręcz wściekły.
- Zamieszkasz u mnie - stwierdziła Rosalie, nawet nie pytając chłopaka o zgodę. Ten skinął głową, zapinając walizkę. Powoli zeszli na dół, gdzie przy schodach stała zapłakana Pattie. Justin zmierzył ją tylko, po czym odwrócił się do niej plecami.
- Proszę Cię, wybacz mi - szlochała coraz to bardziej. Żałowała. Chłopaka jednak nie obchodziło to, co dzieje się w danej chwili, ale to, co działo się przed miesiącami - Zostań w domu, Justin. Jakoś to przetrwamy - błagała.
- Nie chcę Cię znać, słyszysz? Jesteś mi obca - odpowiedział, zatrzaskując za sobą drzwi. Czuł się o niebo lepiej. Wiedział, że razem z Rosalie jakoś dadzą sobie radę. Do szczęścia nie jest mu potrzebny nikt inny, poza nią.


Udostępniła mu część swojej garderoby. Bardzo cieszył ją fakt, że Justin zamieszka razem z nią, że nada temu domu jakieś kolory, sens. Kiedy Rosalie przeprowadziła się tutaj, wcale nie obchodziło ją urządzanie. Wszystko był takie szare i monotonne. Miała cichą nadzieję, że przeprowadzka Justin dużo wniesie w ich życie. Nie będzie to mieszkanie, w którym panuje wieczna cisza, ale mieszkanie pełne energii. Razem postanowili coś w nim zmienić. Dziewczyna miała sporo oszczędności, dlatego udali się do galerii, w której wybrali kolorowe farby i tapety. Chcieli zrobić to sami, stworzyć prawdziwy dom, w którym już zawsze będzie panowała przyjemna atmosfera. [...]
Razem zajmowali miejsce w nowo pomalowanym salonie. Kolor seledynowy znacznie poprawił kondycję pomieszczenia. Głowa Justina zajmowała miejsce na kolanach Rose, uważał, że są one wygodniesze niż jakakolwiek poduszka.
- Mam coś dla Ciebie - szepnął, wyjmując z kieszeni list. Właśnie ten, zawierający coś bardzo ważnego. Podał go blondyce, a ta łapczywie rozerwała kopertę. Dokładnie analizowała wzrokiem każde słowo, zapisane na białym arkuszu papieru.

"Hm, moja miłość do Ciebie? Chciałbym napisać tu coś wartego zapamiętania. Coś znaczącego dla nas oboja bardzo wiele. Coś wyjątkowego. Uważam, że to właśnie uczucia są tu najbardziej wyjątkowe. Pamiętasz sytuację, w której pierwszy raz wyznałem Ci miłość? Tak, właśnie wtedy, na nieszczęsnym balu. To nie był najpięknieszy dzień w moim życiu. A wiesz który był? Dzień, w którym Cię poznałem. Wniosłaś do mojego życia coś, czego słowami opisać nie potrafię. Nie wiedziałem, że można kogoś aż tak pokochać. Nigdy, przenigdy nie poznałem takiego uczucia, jest ono niesamowite. Uwielbiam ten stan, stan błogiego upojenia, świadomości, że ktoś potrzebuje mnie tak bardzo, jak ja jego. Tak Rosalie, jesteś wszystkim.Kocham Cię bardziej niż słońce w letni poranek. Kocham Cię bardziej, niż wszystko dotąd. Moim dobrem i złem. Moim deszczem i słońcem. Moim uśmiechem i smutkiem. Każdą moją łzę, każdy uśmiech dedykuję właśnie Tobie. Oszalałem na Twoim punkcie, możesz nazywać mnie głupcem, jednak ja nigdy nie przestanę. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało i chcę, żeby trwało to jak najdłużej i żeby nasza miłość przetrwała dobre i złe chwile, a nasze kłótnie niech umacniają nasz związek. Ludzie niech gadają, a my cieszmy się nieustającym szczęściem. Sobą się cieszmy."


Łzy spływały po jej policzkach. Był to najpiękniejszy list, jaki kiedykolwiek miała okazję przeczytać. Wtuliła się bardzo mocno, chcąc chociaż w najmniejszym stopniu podziękować mu za te wszystkie słowa, które skierował właśnie do niej. Oboje czuli, że jest to miłość na całe życie, że nic, ani nikt nie jest w stanie ich poróżnić, a oni sami będą z każdym dniem ten związek umacniać.

- - - - - - - - - - - - - - -

tak, to ostatni rozdział.
i happy end!
WIELKIE DZIĘKUJĘ, za wszystkie opinie, które tak bardzo mi pomagały w pracy nad blogiem. Teraz i tu kończę tą historię.
niezmiernie Wam dziękuję, jestem dozgonnie wdzięczna.
Tagi: XXVIII
17.09.2012 o godz. 11:06
NowAndTomorrow
- Nienawidzę jej za to, co mi zrobiła - powiedział Justin, siedząc bezczynnie na kanapie. Tuż przy nim, opatulona kocem zajmowała miejsce blondynka. Oboje analizowali zaistniałą sytuację. Rosalie bała się odezwać, nie chciała wygadywać głupot, podczas gdy jej chłopak nie czuł się najlepiej. Fakt, że Rose żyje bardzo go uszczęśliwił, jednak z drugiej strony poznał prawdziwe oblicze swojej matki. Osoby, którą kochał tak bardzo, która go wychowała. Czuł, jak część jego serca, wraz z wszystkimi uczuciami, której żywił do Pattie odłamuje się, uniemożliwiając ponowne złączenie.
- Co zamierzasz? - odezwała się Rosalie.
- Nie mam pojęcia. Po tym wszystkim, nie mógłbym udawać, że nic się nie stało. Uwierzysz, że stała się dla mnie zupełnie obca? - ostatnie zdanie wypowiedział z niewyobrażalną kpiną. Myślała chwilę, co powiedzieć. W ostateczności postanowiła milczeć - Nie myślmy już o tym. Cieszmy się sobą - obdarował ją najlepszym z uśmiechów.
Siedzieli tak, ze spojrzeniami wlepionymi w siebie. Tak właśnie, nie widzieli poza sobą świata. Ona była nad wyraz szczęśliwa, nie potrafiła wyrazić tego słowami, dlatego wolała się nie odzywać. Za to jej oczy wyrażały wszystkie uczucia, on znał każde ze spojrzeń. Poznawał, gdy jest smutna, wtedy próbował pocieszać, a gdy była szczęśliwa, pragnął by to szczęście trwało wieki. A właśnie teraz było wniebowzięta. On, wciąż nie wierzył, że ona jest przy nim. Przez te kilka miesięcy zdążył przyswoić sobie myśl, że ona była, jednak nigdy już nie wróci. A tu proszę! Taka niespodzianka. Wyobrażacie sobie coś podobnego? Co musiał czuć w chwili, gdy dowiedział się prawdy. Czuł się idiotą, z którego wszyscy sobie żartują. Ale po kilku chwilach poczuł, że dopiero teraz wszystko nabierze tempa, że będzie tak, jak być powinno. Stworzą wspaniałą rodzinę z gromadką dzieci. Dobrze myślisz, to było jego kolejne marzenie. Pomimo młodego wieku, pragnął tego. Mieli czas, wiedział, że Rosalie nigdzie się nie wybiera, z resztą sama powiedziała, że będą już zawsze razem, nigdy osobno.
- Zamówiłem bilety, jutro wracamy do Londynu - powiedział Justin, nie wyrażając przy tym żadnego uczucia. Rosalie skinęła głową, nalewając do szklanek sok. Jedną podała szatynowi, a z drugiej upiła łyka - Cieszysz się? - zapytał, odkładając naczynie.
- Z jednej strony tak.. - westchnęła.
- Pattie już nic Ci nie zrobi, obiecuję - odparł, obejmując blondynkę w talii. Delikatnie przycisnął ją do siebie, w jego ramionach czuła się taka bezpieczna, mogłaby w nich zamieszkać. To byłby najcudowniejsze mieszkanie na całym świecie.
- Tak, wiem - uśmiechnęła się, ukazując rząd białych zębów. Stanęła na palcach, by po chwili skraść słodki całus z ust chłopaka. Brakowało jej tych wszystkich pocałunków, przytulania. Tylko on mógł ją uszczęśliwić w ten sposób. Justin uśmiechnął się zalotnie, łapiąc za jej podbródek. Gdy dzieliła ich bardzo niewielka odległość, apetycznie oblizał swoje usta, po czym przegryzł dolną wargę blondynki. Delikatnie całował dziewczynę, przyprawiając ją o zawroty głowy. Był mistrzem w tej sprawie. Uśmiechała się dyskretnie podczas pocałunku, uświadamiając szatyna, jak bardzo jej się to podoba. Niechętnie oderwał się od niej, czując wibracje w kieszeni. Wyciągnął komórkę, nie sprawdzając nawet kto dzwoni.
- Cześć stary - rzucił rozmówca. Ethan - pomyślał Justin, lekko się uśmiechając. Jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego, że on go cały czas okłamywał. Doskonale wiedział, że Rosalie żyje, wszyscy wiedzieli oprócz niego.
- Nie chcę Cię znać - rzucił, po czym od razu się rozłączył. Spojrzał na zdezorientowaną Rosalie - Co? - odparł, odchodząc parę kroków dalej.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała z wyrzutem.
- Jest fałszywą świnią, nie przyjacielem. Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja! - warknął nieźle wkurzony.
- Justin przestań! Wina leży we mnie i Twojej matce, ale nie w Ethanie - rzuciła, przechadzając się po kuchni.
- Dlaczego w ogóle zgodziłaś się na ten pomysł?! - ponownie krzyknął - Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mnie skrzywdziłaś.. - skomentował. Tego było za wiele. Właśnie tymi słowami Justin przebrał miarkę. Ona tak bardzo żałowała, będzie żałować do końca życia, a on, po kilku godzinach od wyjaśnienia już ją krzywdzi? Bolało, nawet bardzo. W oczach wzebrały się łzy, jednak nie chciała mu pokazać, jak często płacze. Zabierając swoją torbę, rzuciła mu pełne żalu spojrzenie, przez które Justina przeszły ciarki. Rosalie trzasnęła drzwiami, opuszczając apartament. Wybiegła z hotelu, siadając na pierwszej lepszej ławce. Już drugi raz tego dnia płakała. Czy nie dość się wycierpiała? Parę chwil temu była taka radosna i uśmiechnięta, chciała by ten stan trwał wiecznie. Jednak to nie było jej dane.
Siedział oparty o ścianę, ze schowaną twarzą w dłoniach. Najchętniej przywaliłby sobie w twarz, za to co powiedział kilka minut temu. Musiał to naprawić, nie mógł pozwolić na to, żeby ich związek znów został wystawiony na jakąkolwiek próbę. Przecież nie mogła odejść daleko - pomyślał, zbiegając z hotelowych schodów. Opuścił hotel, biegnąc przed siebie. Wzrokiem mierzył wszystkich ludzi, nie mógł jej przegapić. Tak jak myślał, nie znajdowała się daleko. Zajmowała miejsce na miejskiej ławce, wycierając ślady po kryształowych łzach. Usiadł tuż obok niej, obserwując jej każdy ruch. Rosalie kątem oka spojrzała na szatyna, bała się zobaczyć wyraz jego twarzy.
- Przepraszam, Rose. Wiem, jestem głupcem, który powinien Cię wspierać, a nie dobijać kiedy leżysz. To się zmieni - westchnął, przecierając zmęczone oczy. Dziewczyna nawet nie drgnęła, wciąż patrzyła w przestrzeń przed siebie, jednak to nie znaczyło, że wcale nie słuchała tego, co powiedział - Powiedz coś - dodał, delikatnie łapiąc ją za dłoń.
- Musimy wspierać się nawzajem - skomentowała, gładząc jego rękę.
- To była chwila słabości, przepraszam - musnął jej policzek. Już nie czuła tej złości, co chwilę temu. Była zdolna wybaczyć mu prawie wszystko. Jeśli byłaś kiedykolwiek naprawdę zakochana, to wiesz o czym piszę i co czuje Rosalie. Wierzyła, że już się nie rozstaną, że nic, ani nikt ich nie poróżni. Miała też nadzieję, że Justin zrozumie, że Ethan nie był winny i że ich przyjaźń będzie taka sama jak wcześniej.
- Musimy wypocząć i się spakować - zaczęła Rose, po kilku minutach ciszy.
- Faktycznie - przyznał rację szatyn - Przyjdę z samego rana - mrugnął do blondynki.
- A znasz adres? - zachichotała.
- Uhm, nie - zaśmiał się. Dziewczyna podała mu dokładny adres - Kocham Cię - szepnął, trzymając w ramionach największy skarb. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo Justin zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.
- Kocham mocniej - rzuciła na odchodne. Powędrowała prosto do domu, całą drogę się uśmiechając. Była przeszczęśliwa, chyba już niczego jej nie brakowało. Cały świat streszczał się w jednej osobie - właśnie w nim. Nie chciała niczego, poza spędzeniem reszty życia u jego boku.

- - - - - - - - - - - - -
nie będę nakładała limitu komentarzy
to zależy od Was, mam nadzieję, że jakoś
to wykorzystacie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz