- Alice, to niemożliwe - odpowiedział Robert. - Nie była w to wmieszana.
- A może po prostu Mike nam o niej nie powiedział? - spytała Spencer.
Rob pokręcił głową.
- Po co miałby to ukrywać?
- Nie oszukujmy się. Pewnie zostawił Julie jako plan awaryjny. Dobrze wiedział, że między tobą a Burns coś jest - skrzywiła się blondynka. W lusterku zobaczyłam jak Selena ściąga brwi.
- Nie ma - szepnęłam.
Xavier uśmiechnął się lekko.
- Puszczalska Alice?
- Zamknij się - warknęłam.
Uśmiechnął się szerzej, ale nic nie powiedział.
- To co teraz? - spytała Selena.
- Jak to co? - odpowiedziałam pytaniem. - Wracamy po niego.
***
Wszystkie drzwi trzasnęły jednocześnie, a pięcioosobowa grupka ludzi stanęła ramię w ramię przed samochodem.
- Więc...? - Zaczął Robert, który stał obok mnie.
- Wchodzimy, zabieramy Justina i wychodzimy. Ale ty Xavier zostajesz.
- A to niby czemu? - pochylił się nade mną.
- Lepiej, żeby nie wiedzieli, że jest was dwóch.
- Myślisz, że się nie domyślą? - spytał przekrzywiając głowę.
- Myślę, że zostaniesz z Seleną.
- Co? - oburzyła się Sel.
- Jeśli zostaniesz z Charlim, to ja pójdę. - powiedziała Sencer. - Temu dupkowi nie ufam - powiedziała przyglądając się Xavierowi.
Chłopak uśmiechnął się do niej i cmoknął w jej stronę.
- Niech tak będzie. Zostaniemy z Sel i synalkiem.
Selena go kopnęła.
- Tak, bo za mało mi się dostało - przewrócił oczami.
- Wracajcie do auta - polecił Robert.
Tak kilka minut później Robert nacisnął klamkę drzwi magazynu.
W środku było cicho, dochodziło nas tylko kapanie wody.
Spencer wskazała palcem schody na dół.
Ruszyliśmy ramię w ramię po stopniach, starając się jak najmniej hałasować.
Kiedy znaleźliśmy się już w piwnicy, na wprost ukazały się otwarte drzwi. To w tym pomieszczeniu byłam trzymana. To tutaj siedziałam. To tu zamknęłam Julie.
- Nie ma ich.
Spencer i Rob spojrzeli po sobie.
Coś w środku mnie pękło. Chciałam krzyczeć, rozwalać wszystko na swojej drodze i skopać tyłek Mikowi. Nie mogłam się jednak poddać. Jeżeli coś się stało Justinowi to to tylko i wyłącznie moja wina.
Wyszliśmy z budynku w ciszy. Szłam obok Roberta, który zachowywał się tak, jakbym w każdej chwili mogła upaść. Spencer szła nieco z boku, czułam na sobie jej spojrzenie. Nie mogłam pozwolić jej tak cierpieć.
- Dam radę - zatrzymałam się i spojrzałam na Roberta. - Nic mi nie jest.
Przyspieszyłam kroku, nim zdążył coś powiedzieć. Nie chciałam niszczyć Spencer życia, pozwalając, żeby na to patrzyła.
Trzasnęłam drzwiami do auta i usiadłam prawie nie oddychając. Zignorowałam uporczywe spojrzenie Seleny, lamenty Charliego i dziwny błysk w oku Xaviera.
Kiedy Spencer i Robert dostali się do środka, znalazłam się w środku zamętu spowodowanego zamianą miejsc. Nawet nie spytałam, czy mam się przesiąść.
Poczułam jak auto rusza, a chwilę potem zadrżałam od czyjegoś ciepłego oddechu przy mojej szyi.
Odwróciłam głowę.
Robert patrzył w moje oczy, ale nie odzywał się ani słowem.
Nie powiedział, że będzie, dobrze, że Justin się znajdzie, że wszystko się ułoży. Po prostu... był.
Zacisnęłam wargi. Musiałam być silna, wytrwała i odpowiedzialna.
Złapałam Roberta za rękę i ścisnęłam ją mocno.
- Selena, mówiłaś, że gdzie mieliście się spotkać?
Moja przyjaciółka drgnęła na dźwięk mojego głosu.
- W Charlotte...
- W takim razie jedziemy tam - zadecydowałam.
Robert ścisnął moją rękę.
- Jasne - uśmiechnęła się Selena.
Droga do Charlotte miała zająć co najmniej cztery godziny. Robert siedział obok mnie, samą swoją obecnością dodając mi otuchy. Spojrzałam na siedzenie z tyłu. Mały Charlie zasnął w ramionach Spencer. Ona sama w zamyśleniu wyglądała przez okno, gdy mijaliśmy kolejne uliczki. Postanowiłam pójść w ślady dziecka na kolanach blondynki. Pozwoliłam sobie odpłynąć.
------------------------------------------------------------
Nawaliłam jak cholera. Strasznie was przepraszam! Ten rozdział jest bardzo krótki, ale ma być sygnałem, że ja dalej tu jestem tylko tyle spraw się narobiło w moim życiu, że z niczym się nie wyrabiam. Na następne rozdziały czekajcie w święta, wcześniej raczej nie dam rady. Ale obiecuję pisać dalej i postarać się pisać tych rozdziałów jak najwięcej i jak najczęściej.
KOCHAM!!!!!!!
- A może po prostu Mike nam o niej nie powiedział? - spytała Spencer.
Rob pokręcił głową.
- Po co miałby to ukrywać?
- Nie oszukujmy się. Pewnie zostawił Julie jako plan awaryjny. Dobrze wiedział, że między tobą a Burns coś jest - skrzywiła się blondynka. W lusterku zobaczyłam jak Selena ściąga brwi.
- Nie ma - szepnęłam.
Xavier uśmiechnął się lekko.
- Puszczalska Alice?
- Zamknij się - warknęłam.
Uśmiechnął się szerzej, ale nic nie powiedział.
- To co teraz? - spytała Selena.
- Jak to co? - odpowiedziałam pytaniem. - Wracamy po niego.
***
Wszystkie drzwi trzasnęły jednocześnie, a pięcioosobowa grupka ludzi stanęła ramię w ramię przed samochodem.
- Więc...? - Zaczął Robert, który stał obok mnie.
- Wchodzimy, zabieramy Justina i wychodzimy. Ale ty Xavier zostajesz.
- A to niby czemu? - pochylił się nade mną.
- Lepiej, żeby nie wiedzieli, że jest was dwóch.
- Myślisz, że się nie domyślą? - spytał przekrzywiając głowę.
- Myślę, że zostaniesz z Seleną.
- Co? - oburzyła się Sel.
- Jeśli zostaniesz z Charlim, to ja pójdę. - powiedziała Sencer. - Temu dupkowi nie ufam - powiedziała przyglądając się Xavierowi.
Chłopak uśmiechnął się do niej i cmoknął w jej stronę.
- Niech tak będzie. Zostaniemy z Sel i synalkiem.
Selena go kopnęła.
- Tak, bo za mało mi się dostało - przewrócił oczami.
- Wracajcie do auta - polecił Robert.
Tak kilka minut później Robert nacisnął klamkę drzwi magazynu.
W środku było cicho, dochodziło nas tylko kapanie wody.
Spencer wskazała palcem schody na dół.
Ruszyliśmy ramię w ramię po stopniach, starając się jak najmniej hałasować.
Kiedy znaleźliśmy się już w piwnicy, na wprost ukazały się otwarte drzwi. To w tym pomieszczeniu byłam trzymana. To tutaj siedziałam. To tu zamknęłam Julie.
- Nie ma ich.
Spencer i Rob spojrzeli po sobie.
Coś w środku mnie pękło. Chciałam krzyczeć, rozwalać wszystko na swojej drodze i skopać tyłek Mikowi. Nie mogłam się jednak poddać. Jeżeli coś się stało Justinowi to to tylko i wyłącznie moja wina.
Wyszliśmy z budynku w ciszy. Szłam obok Roberta, który zachowywał się tak, jakbym w każdej chwili mogła upaść. Spencer szła nieco z boku, czułam na sobie jej spojrzenie. Nie mogłam pozwolić jej tak cierpieć.
- Dam radę - zatrzymałam się i spojrzałam na Roberta. - Nic mi nie jest.
Przyspieszyłam kroku, nim zdążył coś powiedzieć. Nie chciałam niszczyć Spencer życia, pozwalając, żeby na to patrzyła.
Trzasnęłam drzwiami do auta i usiadłam prawie nie oddychając. Zignorowałam uporczywe spojrzenie Seleny, lamenty Charliego i dziwny błysk w oku Xaviera.
Kiedy Spencer i Robert dostali się do środka, znalazłam się w środku zamętu spowodowanego zamianą miejsc. Nawet nie spytałam, czy mam się przesiąść.
Poczułam jak auto rusza, a chwilę potem zadrżałam od czyjegoś ciepłego oddechu przy mojej szyi.
Odwróciłam głowę.
Robert patrzył w moje oczy, ale nie odzywał się ani słowem.
Nie powiedział, że będzie, dobrze, że Justin się znajdzie, że wszystko się ułoży. Po prostu... był.
Zacisnęłam wargi. Musiałam być silna, wytrwała i odpowiedzialna.
Złapałam Roberta za rękę i ścisnęłam ją mocno.
- Selena, mówiłaś, że gdzie mieliście się spotkać?
Moja przyjaciółka drgnęła na dźwięk mojego głosu.
- W Charlotte...
- W takim razie jedziemy tam - zadecydowałam.
Robert ścisnął moją rękę.
- Jasne - uśmiechnęła się Selena.
Droga do Charlotte miała zająć co najmniej cztery godziny. Robert siedział obok mnie, samą swoją obecnością dodając mi otuchy. Spojrzałam na siedzenie z tyłu. Mały Charlie zasnął w ramionach Spencer. Ona sama w zamyśleniu wyglądała przez okno, gdy mijaliśmy kolejne uliczki. Postanowiłam pójść w ślady dziecka na kolanach blondynki. Pozwoliłam sobie odpłynąć.
------------------------------------------------------------
Nawaliłam jak cholera. Strasznie was przepraszam! Ten rozdział jest bardzo krótki, ale ma być sygnałem, że ja dalej tu jestem tylko tyle spraw się narobiło w moim życiu, że z niczym się nie wyrabiam. Na następne rozdziały czekajcie w święta, wcześniej raczej nie dam rady. Ale obiecuję pisać dalej i postarać się pisać tych rozdziałów jak najwięcej i jak najczęściej.
KOCHAM!!!!!!!
Tagi: 67
Strasznie was przepraszam, że przez ponad miesiąc nie dawałam żadnego znaku. Sprawy ułożyły się inaczej niż planowałam, w szkole urwanie głowy od pierwszego dnia - no niestety, sama chciałam iść do tej szkoły, ale chyba warto ;)
A wy - jesteście tu?
A wy - jesteście tu?
Tagi: sprawa
Z zimna cała się trzęsłam.
W pomieszczeniu nie było okien, ani nie paliło się żadne światło. Równie dobrze mogłabym być pod ziemią. Może byłam pod ziemią.
Ktoś przychodził do mnie co jakiś czas i rzucał w moją stronę suchą bułką. Nigdy się nie odzywał, a na moje ciche pytania nie odpowiadał. Nie mogłam nawet stwierdzić, czy postać była mężczyzną, czy kobietą.
W pomieszczeniu pachniało stęchlizną i wilgocią. Śmierdziało.
Mogłam tylko chodzić po omacku, jednak nie miałam na to sił. Nie wiedziałam jak długo tu jestem, straciłam poczucie czasu.
Musiałam się stąd wydostać.
Podświadomie ciągle wracałam do tego upiornego dnia.
Otworzyłam drzwi. A w środku na podłodze leżało małe pudełko z zegarkiem elektrycznym. Wskazywało 10 minut, czas ciągle malał.
Drzwi za moimi plecami trzasnęły.
Kiedy się odwróciłam poczułam tylko ukłucie w szyję. Zemdlałam. I obudziłam się tutaj.
Moje rozmyślania przerwał odgłos kroków gdzieś z oddali.
Powoli się podniosłam, biorąc do ręki szklankę wody, którą wcześniej mi przyniesiono.
Drzwi się otworzyły, a w pomieszczeniu nieco się rozjaśniło. Usunęłam się w ciemność.
Postać była kobietą. Mojego wzrostu, szczupłą kobietą, albo raczej dziewczyną. Zrobiła krok w stronę ściany, pod którą wcześniej siedziałam. Coś jej się nie zgadzało. Postąpiła kolejny krok, tak, że już mnie minęła. W drzwiach na pewno był zamek...
Cisnęłam szklanką o ścianę, która była najbardziej oddalona od drzwi. Dziewczyna się rozejrzała i zwróciła się w jej stronę.
Wtedy cicho, ale jak najszybciej skierowałam się w stronę drzwi.
Były wykonane ze stali i tak jak się tego spodziewałam miały wmontowane zamki. Mogło to nie wystarczyć na długo, ale na pewno dałoby mi szansę ucieczki.
Z całej siły pociągnęłam za drzwi.
- Co ty...? - usłyszałam jej głos. Z czymś mi się skojarzył, nie byłem jednak w stanie teraz o tym myśleć.
Docisnęłam drzwi z całej siły i zaciągnęłam wszystkie zamki. Stal przepuszczała tylko słaby dźwięk jej krzyków.
Modliłam się, żeby dziewczyna była jedyną osobą, która miała mnie pilnować. Rozejrzałam się po korytarzu. Kończył się schodami na górę.
Odetchnęłam głęboko i szybkim krokiem zaczęłam wspinać się po schodach. Miałam ochotę biec, ale gdyby okazało się, że na górze ktoś jest, mogłoby to się dla mnie nie skończyć najlepiej.
Na górze w korytarzu było mnóstwo pozamykanych drzwi.
Sam korytarz kończył się szerszymi drzwiami, stwierdziłam więc, że mogą to być drzwi wyjściowe. To była moja jedyna szansa...
Zaczęłam biec.
Kiedy jednak przebiegałam obok jednych z drzwi, usłyszałam płacz dziecka. Przepełniony bólem.
Zwolniłam kroku. Nagle usłyszałam kolejny dźwięk, który skojarzył mi się tylko z tym, że ktoś się dławi.
Chciałam iść dalej, ale sumienie zatrzymało mnie przy tych drzwiach. Nikt temu dziecku nie pomagał, czyli kobieta na dole pewnie była z nim sama.
Przygryzłam wargę.
Nie mogłam tego tak zostawić.
Szarpnięciem otworzyłam drzwi.
Ściany i podłoga były z betonu, na środku stał drewniany stół i dwa krzesła.
Na jednym z nich siedział mały, na oko dwuletni chłopczyk. Na podłodze pod nim leżała butelka.
Chłopiec odkaszlnął i uśmiechnął się do mnie.
Odetchnęłam z ulgą. Wszystko było z nim w porządku.
Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Wstrzymałam oddech. To wszystko było jak koszmar, z którego nie można się obudzić, ale niestety - działo się naprawdę.
Spanikowałam.
W pokoju nie było żadnego miejsca, które nadawałoby się na kryjówkę. Beznadziejna sytuacja.
Kroki na korytarzu zbliżały się z każdą chwilą.
- Halo? - zawołał męski głos. Zamurowało mnie.
To nie było możliwe...
Musiałam się przesłyszeć. Ale...
- Halo? - powtórzył ten sam głos. Głos który znałam. A potem stanął w nadal otwartych drzwiach.
Moje wątpliwości zostały rozwiane. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, czy nawet poczuć.
- Robert? - spytałam nie będąc w stanie uwierzyć. Jego mina zdradzała sam szok.
- Alice? - spytał.
Rzuciłam mu się na szyję. Tak bardzo ucieszyłam się, że tutaj jest.
Odwzajemnił uścisk, chociaż czułam, że był zaskoczony.
- No, ładnie, ładnie - usłyszałam czyjś głos.
Odsunęliśmy się z Robem od siebie.
W głowie miałam mętlik. Kiedy w drzwiach ujrzałam Spencer wszystko stało się jeszcze bardziej pokręcone.
- O co tutaj chodzi? - spytałam.
Spojrzałam na Roba. Był wyraźnie spięty.
- Charlie, chodź - powiedziała dziewczyna, a chłopczyk, który wcześniej się krztusił chwiejnym krokiem do niej podszedł.
Wzięła go na ręce i spojrzała w moją stronę.
- Alice, jest dużo rzeczy, na które nie mamy wpływu. Naprawdę coś o tym wiem - poprawiła dziecko na swoim boku. - Nie robiłabym tego, gdybym miała wybór. Ale bądźmy szczere, po co miałabym ciebie żałować? Więc jeżeli będę musiała cię zabić, zrobię to. Poza tym mój chłopak - oparła się o Roberta - będzie tylko mój. Jak ty to robisz? - spytała. - Justinek ci nie wystarcza?
Nie rozumiałam jej słów. W ogóle skąd wiedziała?
- Jak to? - spojrzałam na Roberta. - Kłamałeś! - syknęłam. - To twoje dziecko!
- Alice - chciał ruszyć w moją stronę, ale Spencer go powstrzymała, kładąc mu dłoń na torsie.
- Poza tym, dobrze, że już jesteś - uśmiechnęła się do mnie złośliwie. - Niedługo będziesz mogła sobie popatrzeć jak Justinek będzie dla ciebie wypluwał wnętrzności.
- Zostawcie go! - krzyknęłam. - Jak mogłeś? - zwróciłam się do Roberta. - Ufałam ci - szepnęłam, a on spuścił wzrok.
Pokręciłam bezradnie głową.
Nagle doszedł nas dźwięk otwieranych drzwi.
Spencer zaśmiała się wrednie.
- Szkoda, że tak to się skończyło - uniosła ramiona. - Po prostu pomyliłaś się co do drużyny, która wygra tą walkę.
- Zabierz ją stąd - syknęła Spencer na odchodne.
Robert zaczął do mnie podchodzić.
Cofałam się z każdym jego kolejnym krokiem, do momentu aż poczułam za plecami ścianę.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałam przez spływające po policzkach łzy.
- Alice... - podchodził coraz bliżej. - Daj mi coś powiedzieć.
- Nie podchodź do mnie!
Podszedł. I wbrew mojej woli złapał moje ręce, powstrzymując mnie przed przyłożeniem mu w twarz.
- Alice - szepnął. - Ona robi to dla synka. Grozili jej, że zabiją to dziecko.
- To dziecko? Tak nazywasz swojego syna?
- Ci... - uciszył mnie, kiedy zaczęłam trząść się od płaczu.
- To nie jest mój syn - powiedział, patrząc mi w oczy. - Ona myśli, że ja tak uważam, ale to nie prawda. Alice - podniósł mój podbródek. - Pomogę ci. Po to tutaj przyszedłem.
- Jak to?
- Zabiorę cię stąd.
- A Justin? - spytałam, patrząc na zamknięte drzwi.
Spojrzał na ścianę.
- Jeżeli ciebie tu nie będzie, to jedyną osobą, która tego nie przeżyje będę ja. Za wszystko co ci zrobiłem. Za wszystko co zrobiłem Julie. I każdej po Spencer.
- Nie - chciałam wykrzyknąć, ale mnie uciszył. - Nie możesz - szepnęłam. Miałam łzy w oczach. - Nie możesz...
Nie skończyłam tego zdania. Robert mnie pocałował.
Nie chciałam tego odwzajemnić. Ale blokada, którą miałam ostatnim razem, gdy chciał to zrobić została odblokowana. Nie mogłam go stracić, nie mógł winić tylko siebie.
Przyciągnęłam go do siebie bliżej. Jęknął zadowolony, a po chwili przycisnął mnie mocniej do ściany. Czułam się dziwnie, jakby jego pocałunek rozgrzewał moje oziębłe ciało, odczuwałam przyjemny dreszczyk, który wciągał mnie w wir doznań.
Kiedy oderwał się ode mnie, mimowolnie położyłam dłoń na ustach.
Przyglądnął mi się uważnie, badając centymetr po centymetrze moją twarz.
- Chodź - szepnął po chwili i złapał mnie za rękę. Jego była przyjemnie ciepła.
Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Wyjrzał na korytarz, po czym pociągnął mnie za sobą.
Byłam tak oszołomiona, że nie odczuwałam powagi sytuacji. Jak ja... Jak ja mogłam mu na to pozwolić? Justin gdzieś tam jest - pomyślałam z goryczą. A potem uświadomiłam sobie coś jeszcze.
Justin mógł gdzieś tam być, ale nie było go tutaj ze mną.
Ku mojemu zdziwieniu, nie poszliśmy w stronę szerokich drzwi, tylko schodami na górę.
To niemożliwe, że nadal byliśmy pod ziemią. Kiedy Robert mnie znalazł, zachowywał się tak, jakby właśnie wszedł do budynku. Czyli...
Czyli chciał mnie oddać tamtym.
Zrobiłam się spięta, ale nadal szłam przed siebie. W dogodnym momencie chciałam po prostu zacząć biec w dół. Ale dogodny moment nie nadchodził.
Dość szybko doszliśmy na górę. Robert cały czas trzymał moją rękę i odwrócił się w moją stronę.
- Gdzie mnie prowadzisz? - spytałam.
Podeszłam do niego bliżej, próbując spojrzeć mu w oczy, ale był tak zamyślony, że nawet tego nie zauważył.
- Co jest? - zdziwiłam się.
Westchnął przeciągle i oglądnął się dookoła. Dotknął mojej drugiej ręki opuszkiem palca i po chwili zaczął mówić.
- W pokoju na górze będzie witrażowe okno zaklejone taśmą. Musisz po prostu je pchnąć i wyskoczyć na balkon pod nim, kiedy przyjdzie odpowiedni moment. Zaczniesz uciekać.
- Ale...
- Cii... - uciszył mnie. Dotknął moich włosów. Wpatrywałam się w niego w milczeniu.
- Gotowa? - spytał patrząc mi w oczy.
- Nie... - szepnęłam.
Westchnął cicho.
Trzęsły mi się ręce, ale ruszyłam za Robertem. Musiałam wymyślić coś bardzo szybko, żeby był bezpieczny... Nic nie może się mu stać. A ja muszę tego dopilnować.
Wprowadził mnie do pokoju, w którym oślepiły mnie światła fluorescencyjne. Byliśmy tutaj sami, podłoga była z kamienia, ściany z cegły, w rogu pokoju piętrzyły się puste kartony. Rozglądnęłam się.
- I? - spytałam. Według opowieści Roberta w pokoju powinno być witrażowe okno, zaklejone czarne taśmą. Tu nie było okien.
- Tak cię przepraszam. - spuścił wzrok - Musiałem cię tu przyprowadzić.
Szeroko otworzyłam oczy.
- Jak...
- Wybacz - spojrzeniem wiercił dziurę w posadzce.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam. Poczułam obrzydzenie, a również narastającą panikę.
Spojrzał mi w oczy. Ale nic nie powiedział. Nic.
Zaczęłam się trząść.
- Oh kochanie - usłyszałam głos zza pleców. Znajomy głos.
Odwróciłam się. W pokoju była wnęka, której nie zauważyłam.
Na początku go nie poznałam. Miał dłuższe włosy, mężniejszą postawę i złośliwy uśmiech, którego nigdy wcześniej na tej twarzy nie widziałam.
- Mike? - szepnęłam.
- Oh Alice - podszedł do mnie beztroskim krokiem, wysoko unosząc wyprostowane nogi i stawiając je po kątach. Ręce schował do kieszeni kurtki.
Co on tu robił?
- Donnel? - odezwał się Robert.
- Trochę szacunku, idioto - Mike zabił go spojrzeniem. - Trzeba nie lada intelektu, żeby wymyślić coś takiego - spojrzał na mnie.
W ciągu kilku sekund przeżyłam dwa razy ostatnie tygodnie.
- To ty? - odsunęłam się mimowolnie.
- Brawo za spostrzegawczość, skarbie - uśmiechnął się obrzydliwie.
- Po co? - tylko tyle udało mi się z siebie wydusić.
- Oh to proste - dostrzegłam błysk w jego oku. Nachylił się nade mną. Był teraz wyższy, co najmniej o połowę głowy.
- Jesteś moja.
- Co? - oburzyłam się. - Co ty wygadujesz?
Zaśmiał się cicho i wyciągnął ręce z kieszeni.
Dotknął mojego policzka wierzchem dłoni. Wzdrygnęłam się. Przytrzymał mój podbródek i sprawił, że patrzyłam mu w oczy.
- Jesteś moja - powtórzył. - Tylko za późno się skapnęłaś.
Strzepnęłam jego rękę i odsunęłam się jeszcze bardziej.
- Oh daj spokój - przewrócił oczami.
Postąpił krok w moją stronę.
Próbowałam przypomnieć sobie podstawowe ruchy z kursu samoobrony, na który chodziłyśmy z Julie dwa lata temu.
Nie mogłam się skupić.
- Może jeśli będę bardziej romantyczny to pozwolisz mi ci coś wytłumaczyć? To może inaczej - zrobił minę myśliciela. - Oh! Mam! Kochana Alice. Dobry początek? - przeleciał wzrokiem po moim ciele.
- Jesteś beznadziejny - powiedziałam sztywno.
- Czekaj, czekaj. To tylko początek. No więc tak - znowu się zbliżył. Jeszcze kilka kroków i napotkam ścianę. - Moja propozycja cię zaciekawi. Po pierwsze - wystawił jeden palec. Sama chętnie pokazałabym mu jeden z moich palców. - Więcej nie zobaczysz tego okropnego miejsca. Po drugie będziesz grzeczna - uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Założyłam ręce na piersi. - Rozumiem, że z tym będzie problem, ale wiem, że możesz - mrugnął do mnie. - A reszta się jakoś ułoży, Dowiesz się w swoim czasie - wzruszył ramionami.
- Dlaczego mnie nie wypuścisz?
Bałam się. Chciałam stąd zniknąć, uwolnić się. Rozglądnęłam się nerwowo.
- Bo to by nie był żaden zysk - powiedział po prostu. - A tak... - znowu przyglądnął się mojemu ciału.
- Co przez to zdobędziesz?
Postanowiłam nie zwracać uwagi na jego okropne sugestie. Musiałam myśleć jasno, trzeźwo. Zapamiętać wszystko co mi powie.
- Oh wiele rzeczy - rozmarzył się. - Sławę, pieniądze, ciebie.
Znowu się wzdrygnęłam.
- Gdzie chcesz mnie zabrać? - głos mi się załamał.
Uśmiechnął się zadowolony.
- Wiedziałem, że się dogadamy.
- Tego nie powiedziałam - próbowałam powstrzymać drżenie dolnej wargi. - Co chcesz ze mną zrobić?
- Ujmę to tak - powiedział dotykając mojej ręki. Zadrżałam. - Dzięki tobie otworzą się przede mną możliwości. Dużo wiem. Justin, Selena, twoi rodzice. Zresztą chyba zauważyłaś.
- A jeśli powiem "nie"? - Przybrałam stanowczy ton.
- Nie powiesz - uśmiechnął się. Spojrzał na coś za moimi plecami. Odwróciłam się.
Pisnęłam przerażona.
Twarz postaci w drzwiach była zalana krwią, włosy od niej pozlepiane. Chłopak był zgięty w pół z bólu. Do tego oślepiły go światła.
To Robert wepchnął go do pomieszczenia.
Kiedy chłopak podniósł głowę, zamarłam.
- Justin! - krzyknęłam. Chciałam biec, ale Mike przytrzymał moje ramiona. Był niesamowicie silny.
Na próżno spróbowałam się wyrwać. Ścisnął mnie jeszcze mocniej.
Zaczęłam rzęzić ze strachu.
Kiedy Robert popchnął chłopaka na ziemię, wyrwał mi się zduszony okrzyk.
- Cii... Spokojnie - powiedział do mojego ucha Mike, masując mnie po ramionach.
Nadal nie mogłam się mu wyrwać.
- Miałaś być grzeczna, skarbie. Tobie się nic nie stanie, ale on...
- Puść go! - krzyknęłam.
- Nie - zaśmiał się krótko. - Musiałbym dostać coś w zamian - powiedział wystarczająco głośno, żeby Justin go usłyszał.
Jednocześnie przyciągnął mnie do siebie mocniej, tak że go dotykałam. Zadrżałam ponownie. - Chciałabyś mi coś dać? - spytał przytykając usta do mojego ucha. Wytrzymałam to. Przez łzy w oczach widziałam Justina na podłodze, próbującego się podnieść. Patrzył na mnie, ale zachowywał się jakby mnie nie poznawał.
To wywołało we mnie złość, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam.
Odetchnęłam płytko. Uspokoiłam twarz i wszystko to co miało we mnie wybuchnąć. Pozwolił mi się odwrócić w swoją stronę.
Uśmiechnął się i odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów.
Zbliżył do mnie swoją twarz, pochylając się lekko. Cały czas patrzył mi w oczy.
Dzieliły nas centymetry.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziałam na jego poprzednie pytanie i z całej siły kopnęłam go w krocze.
Syknął z bólu i opadł na kolana, zaciskając usta.
Zaczęłam biec w stronę Justina, ale wtedy przypomniałam sobie o Robercie.
- Cartney! - krzyknął Mike na Roberta.
Klęczałam już przy Justinie, pomagałam mu wstać. Wtedy podszedł do nas Robert.
Spojrzałam mu prosto w oczy, dalej próbując podnieść Justina.
Uciekł od mojego wzroku. Spojrzał na Mika. Znowu na mnie. Jego oczy krążyły w tą i z powrotem.
- Cartney - powtórzył Mike przez zaciśnięte zęby.
"Proszę" wymówiłam bezgłośnie. Ledwie zauważalnie skinął głową i złapał Justina z drugiej strony.
- Pożałujesz tego! - krzyknął Mike.
Nie patrzyłam na niego. Po prostu nie mogłam.
Robert, ja i Justin wybiegliśmy na zewnątrz.
Robert zamknął drzwi za nami na klucz, który wyjął z kieszeni.
- Skąd...? - spytałam.
- Obiecałem, że cię wyciągnę - powiedział szybko i dodatkowo zastawił drzwi szafą, która przy nich stała. Był nieprawdopodobnie silny. Poczułam ciepło na wieść, że nie zamierzał mnie zostawić. Spojrzałam na Justina.
Był bardzo słaby, właściwie na granicy przytomności.
Nie mówiłam, że będzie dobrze, że już wszystko w porządku. Nie miałam pewności.
Zejście po schodach w szybkim tempie było istną katorgą. Po wielu wstrząsach Justin zaczął iść sam, chociaż nie byłam pewna, czy utrzymałby się na nogach, gdyby nie my.
Kiedy zeszliśmy na dół na korytarz wyszła Spencer.
Jej wielkie niebieskie oczy były szeroko otwarte, blond włosy lekko roztrzepane. Nie zwróciła uwagi na kosmyk grzywki, który wpadał jej do oka.
- Co do cholery...? - szepnęła. - Robert! - krzyknęła.
- Spence, błagam...
- Zabije mnie. I Charliego - wyglądała na przejętą.
- Chodźcie z nami - szepnął Justin.
- Co? - zdziwiłam się, po czym zrobiłam się czerwona.
- Muszą iść z nami - powiedział ochryple. Poczułam pierwszą falę niepokoju, chociaż nie znałam jej przyczyny. Po chwili doszłam do wniosku, że źródłem tej fali jest osoba przy moim boku. Coś było nie tak.
Robert przyjrzał się Spencer.
- I tak będziemy uciekać.
Normalnie spytałabym "A może zadzwonimy na policję?", ale czułam, że to o wiele grubsza sprawa. Będę musiała spytać Roba później.
Tymczasem Spence patrzyła się mu w oczy, przyglądając się dokładnie, jakby chciała przesłać mu swoje myśli.
- Nie mamy czasu - powiedział w końcu Robert.
- Dobrze - dziewczyna wzruszyła ramionami.
Justin stanął na własnych nogach trochę pewniej.
- Musimy iść - powiedział ciągle zachrypniętym głosem.
- Dacie sobie radę? Pomogę Spence z Charlim.
- Tak - pokiwałam głową.
Robert podbiegł ze Spencer do pomieszczenia po mojej lewej.
Ruszyłam z Justinem w stronę wyjścia, starając się pamiętać, że Mike niedługo się wydostanie.
- Oh Alice - szepnął Justin, próbując nachylić się w moją stronę.
Znowu ta fala. To dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.
- Jak się czujesz? - spytałam. Wyczułam w swoim głosie ostry ton. Nie wiedziałam czemu tak jest.
- W porządku - powiedział lekko się krzywiąc. Zrobiło się jeszcze dziwniej gdy jego dłoń zaczęła zjeżdżać w dół moich pleców. Czułam jak się czerwienię.
Wyszliśmy na zewnątrz, a Spencer i Robert szybko nas dogonili. Na boku Spence siedział mały Charlie.
- Więc to jest Chad? - spytał Justin. - To dziecko? - zdziwił się.
- Charlie - Spence zacisnęła usta.
- Twój bart? - zdziwił się.
- Syn. To mój syn - zacisnęła wargi mocniej, aż zrobiły się białe.
- Oh - wyrwało mu się. - Nieźle - zaśmiał się.
Coś jest nie tak. Coś jest nie tak. Coś jest nie tak.
Justin szedł już szybciej, podpierając się tylko trochę. Jego twarz była cała w krwi. Odwróciłam wzrok.
- Musimy zejść w tamtą uliczkę - powiedział Justin.
- A co tam jest? - spytał Robert.
- Zobaczysz - powiedział tajemniczo.
Pobiegliśmy trochę ciągnąc za sobą chłopaka.
We wskazanej wąskiej uliczce, stał czarny samochód-bus z przyciemnianymi szybami.
- Kim jesteś? - usłyszałam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja to powiedziałam.
- Co? - spojrzał w bok.
Odsunęłam się.
- Kim jesteś? - powtórzyłam ostro.
- Hej - uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę. Dotknął mojej twarzy.
Zadrżała mi dolna warga.
Dotknął jej palcem.
- Spokojnie. Już w porządku. - Nachylił się.
Nasze usta dzieliło kilka centymetrów, kiedy uświadomiłam sobie, że się nie mylę.
Popchnęłam go z całej siły. Był zaskoczony i osłabiony, więc tak jak planowałam - a właściwie nie planowałam - uderzył plecami w ścianę.
- Pytam ostatni raz. Kim jesteś? - spytałam najostrzej jak to było możliwe.
- Bystra jesteś - powiedział unosząc brwi i dysząc ciężko. - Lubię takie.
Drzwi samochodu się otworzyły i trzasnęły. Odwróciłam się.
Ze środka wybiegła Selena we własnej osobie.
- Alice! - krzyknęła.
Sekundę później zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Selena - szepnęłam. - Dusisz mnie.
Trochę spuściła z uścisku, ale cały czas mnie obejmowała. Spojrzała na niby-Justina.
- Co ci się stało?
- A co myślisz?- przwrócił oczami. - Że mnie pobili, aż wypluwałem krew? Skąd - syknął sarkazmem.
Sel przewróciła oczami i wróciła z powrotem do mnie.
- Tak mi przykro, Ali - patrzyła mi w oczy. - To nie powinno się stać.
Zastanowiłam się, jak właściwie teraz wyglądam.
- Nie żebym marudziła, czy coś, ale Mike może się zaraz uwolnić.
- Znasz go? - otworzyła szeroko oczy.
- My go znamy - poprawiłam ją, wskazując na Spencer i Roberta.
Wtedy Sel po raz pierwszy ich zauważyła.
Robert uśmiechał się lekko, a Spencer się za nim chowała. Pewnie bała się jeszcze bardziej niż ja, bardziej niż ktokolwiek z nas. Mimo tego co chciała zrobić zapragnęłam dodać jej jakoś otuchy.
- Jadą z nami - powiedziałam szybko.
Selena pokiwała głową. Pewnie uznała, że nie chce wiedzieć dlaczego tak musi być.
- Wsiadajcie - powiedziała.
Chciała ruszyć w kierunku auta, ale ją delikatnie zatrzymałam.
- Selena, kim jest ten chłopak? - spytałam głową wskazując na niby-Justina. Jak na sygnał się odwrócił.
- Powiem ci potem - szepnęła.
- A gdzie Justin? - spytałam trochę zaniepokojona.
Spojrzała w bok.
- Naprawdę wszystko ci powiem, ale musisz poczekać - powiedziała cicho.
Powietrze między nami zrobiło się ciężkie.
Chciałam powiedzieć "nie", chciałam kazać jej mówić natychmiast, chciałam zrobić tak wiele rzeczy.
- Dobrze - powiedziałam zamiast tego.
Pocałowała mnie w policzek i pociągnęła do auta.
- Gdzie jedziemy? - spytałam zajmując miejsce obok niby-Justina. Za kierownicą usiadła Selena, obok niej Robert. Za mną Spence, tuląca do siebie przestraszonego chłopca.
Poczułam czyjąś rękę na swojej.
Z przerażeniem na twarzy spojrzałam na chłopaka obok.
- Oh spokojnie - przewrócił oczami. - Chciałem być miły, ale jak nie to nie - zrobił obronny gest.
Wypuściłam powietrze z płuc.
- I w tym jest problem. Musimy znaleźć Justina - powiedziała Sel jadąc wzdłuż uliczki.
- Co? - powiedziałyśmy ze Spencer jednocześnie.
- Myślałam, że Burns ma jakieś odpały, a ty naprawdę nie jesteś Bieberem? - spytała blondynka.
Chłopak obok uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Mogę być kim chcesz, słoneczko.
- Nie jesteś? - zdziwiła się.
- Słoneczko, zajmij się lepiej Chadem.
- Charlim - syknęła. - I nie nazywaj mnie tak.
- Czy ja coś mówię? - przewrócił oczami. - Ostra - dodał do mnie.
- Dupek - powiedziałą Spencer.
- Uspokójcie się! - krzyknęłam. Zapanowała cisza. - Sel? - spytałam chcąc usłyszeć co się stało z Justinem.
Spojrzałam na Roberta. Na twarzy miał wypisane rozbawienie.
- Byliśmy w pewnym sensie pod opieką CIA - zaczęła tłumaczyć, a mi krew odpłynęła z twarzy. - Justin przekupił jedną kobietę, bo nie chciał się na to zgodzić. - Wskazała głową na klona Justina. - Powiedział mi, że spotkamy się dziś wieczorem w Charlotte. Nie wiem co chce zrobić, myślałam, że planuje przyjechać tutaj, ale jak się okazało, nie przyszedł.
Byłam już całkowicie blada.
- Robert, kiedy spotkałeś... - spojrzałam na klona Justina. - Jak masz na imię?
- A jak chcesz, żebym miał? - uśmiechnął się uwodzicielsko.
- To Xavier - powiedziała Selena.
- No wiesz co! - oburzył się Xavier.
- Robert, kiedy spotkałeś Xaviera?
- Przyszedł kilka minut przed dwunastą.
- To nieprawda - zaprotestowała Spencer. - Przyszedł dziesięć po.
Powietrze zrobiło się ciężkie.
- Selena. Kiedy przyjechaliście?
Przełknęła ślinę.
- Xavier wyszedł chwilę przed dwunastą.
- Jak to dokładnie było? - spytałam patrząc na Roberta. Zamiast niego mówić zaczął klon Justina.
- Wszedłem do budynku i poszedłem na górę.
- To nieprawda - Spencer pokręciła głową. - Zszedłeś na dół, a kiedy spotkaliście mnie w korytarzu szłam właśnie po Roberta, żeby mu o tym powiedzieć.
- Ja jednakże poszedłem na górę, a wtedy ten duży zaczął mnie okładać pięściami - uśmiechnął się sarkastycznie, patrząc na Spencer.
- O boże - szepnęłam.
Selena zatrzymała auto.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.
- Spencer jak to dokładnie było?
- Zobaczyłam jak schodzi na dół, więc wróciłam się tylko powiedzieć Charliemu, że zaraz wrócę. No i kiedy wyszłam na korytarz wy już tam staliście, więc myślałam, że... Nie wiem co myślałam. Bałam się.
Przypomniałam sobie dziewcznę, której stłumione krzyki słychać było w piwnicy. Dziewczynę, którą zamknęłam w tej piwnicy. To coś, co sprawiło, że w moim umyśle zapaliła się dziwna lampka. Że znałam jej głos.
O. Mój. Boże.
- To co on robił tam na dole? - spytała Selena.
Nie, nie, nie, nie.
- Na pewno szukał Alice.
- Ale co będzie teraz? - spytała Spencer. - Co on może zrobić, skoro tam nikogo nie ma?
- Jest - powiedziałam głośno.
- Co ty wygadujesz? - spytała Spencer.
Tyle myśli na raz. Czy sobie tego nie wymyśliłam? Może to tylko złudzenie? Jej głos był pierwszym jaki usłyszałam od dawna. To pewnie złudzenie.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Do oczu napłynęły mi łzy.
- Alice? - spytał Robert. - Sugerujesz, że kogo Justin znajdzie w piwnicy?
Nie, nie, nie, nie.
Mój głos zniżył się do szeptu.
- W piwnicy jest Julie.
W pomieszczeniu nie było okien, ani nie paliło się żadne światło. Równie dobrze mogłabym być pod ziemią. Może byłam pod ziemią.
Ktoś przychodził do mnie co jakiś czas i rzucał w moją stronę suchą bułką. Nigdy się nie odzywał, a na moje ciche pytania nie odpowiadał. Nie mogłam nawet stwierdzić, czy postać była mężczyzną, czy kobietą.
W pomieszczeniu pachniało stęchlizną i wilgocią. Śmierdziało.
Mogłam tylko chodzić po omacku, jednak nie miałam na to sił. Nie wiedziałam jak długo tu jestem, straciłam poczucie czasu.
Musiałam się stąd wydostać.
Podświadomie ciągle wracałam do tego upiornego dnia.
Otworzyłam drzwi. A w środku na podłodze leżało małe pudełko z zegarkiem elektrycznym. Wskazywało 10 minut, czas ciągle malał.
Drzwi za moimi plecami trzasnęły.
Kiedy się odwróciłam poczułam tylko ukłucie w szyję. Zemdlałam. I obudziłam się tutaj.
Moje rozmyślania przerwał odgłos kroków gdzieś z oddali.
Powoli się podniosłam, biorąc do ręki szklankę wody, którą wcześniej mi przyniesiono.
Drzwi się otworzyły, a w pomieszczeniu nieco się rozjaśniło. Usunęłam się w ciemność.
Postać była kobietą. Mojego wzrostu, szczupłą kobietą, albo raczej dziewczyną. Zrobiła krok w stronę ściany, pod którą wcześniej siedziałam. Coś jej się nie zgadzało. Postąpiła kolejny krok, tak, że już mnie minęła. W drzwiach na pewno był zamek...
Cisnęłam szklanką o ścianę, która była najbardziej oddalona od drzwi. Dziewczyna się rozejrzała i zwróciła się w jej stronę.
Wtedy cicho, ale jak najszybciej skierowałam się w stronę drzwi.
Były wykonane ze stali i tak jak się tego spodziewałam miały wmontowane zamki. Mogło to nie wystarczyć na długo, ale na pewno dałoby mi szansę ucieczki.
Z całej siły pociągnęłam za drzwi.
- Co ty...? - usłyszałam jej głos. Z czymś mi się skojarzył, nie byłem jednak w stanie teraz o tym myśleć.
Docisnęłam drzwi z całej siły i zaciągnęłam wszystkie zamki. Stal przepuszczała tylko słaby dźwięk jej krzyków.
Modliłam się, żeby dziewczyna była jedyną osobą, która miała mnie pilnować. Rozejrzałam się po korytarzu. Kończył się schodami na górę.
Odetchnęłam głęboko i szybkim krokiem zaczęłam wspinać się po schodach. Miałam ochotę biec, ale gdyby okazało się, że na górze ktoś jest, mogłoby to się dla mnie nie skończyć najlepiej.
Na górze w korytarzu było mnóstwo pozamykanych drzwi.
Sam korytarz kończył się szerszymi drzwiami, stwierdziłam więc, że mogą to być drzwi wyjściowe. To była moja jedyna szansa...
Zaczęłam biec.
Kiedy jednak przebiegałam obok jednych z drzwi, usłyszałam płacz dziecka. Przepełniony bólem.
Zwolniłam kroku. Nagle usłyszałam kolejny dźwięk, który skojarzył mi się tylko z tym, że ktoś się dławi.
Chciałam iść dalej, ale sumienie zatrzymało mnie przy tych drzwiach. Nikt temu dziecku nie pomagał, czyli kobieta na dole pewnie była z nim sama.
Przygryzłam wargę.
Nie mogłam tego tak zostawić.
Szarpnięciem otworzyłam drzwi.
Ściany i podłoga były z betonu, na środku stał drewniany stół i dwa krzesła.
Na jednym z nich siedział mały, na oko dwuletni chłopczyk. Na podłodze pod nim leżała butelka.
Chłopiec odkaszlnął i uśmiechnął się do mnie.
Odetchnęłam z ulgą. Wszystko było z nim w porządku.
Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Wstrzymałam oddech. To wszystko było jak koszmar, z którego nie można się obudzić, ale niestety - działo się naprawdę.
Spanikowałam.
W pokoju nie było żadnego miejsca, które nadawałoby się na kryjówkę. Beznadziejna sytuacja.
Kroki na korytarzu zbliżały się z każdą chwilą.
- Halo? - zawołał męski głos. Zamurowało mnie.
To nie było możliwe...
Musiałam się przesłyszeć. Ale...
- Halo? - powtórzył ten sam głos. Głos który znałam. A potem stanął w nadal otwartych drzwiach.
Moje wątpliwości zostały rozwiane. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, czy nawet poczuć.
- Robert? - spytałam nie będąc w stanie uwierzyć. Jego mina zdradzała sam szok.
- Alice? - spytał.
Rzuciłam mu się na szyję. Tak bardzo ucieszyłam się, że tutaj jest.
Odwzajemnił uścisk, chociaż czułam, że był zaskoczony.
- No, ładnie, ładnie - usłyszałam czyjś głos.
Odsunęliśmy się z Robem od siebie.
W głowie miałam mętlik. Kiedy w drzwiach ujrzałam Spencer wszystko stało się jeszcze bardziej pokręcone.
- O co tutaj chodzi? - spytałam.
Spojrzałam na Roba. Był wyraźnie spięty.
- Charlie, chodź - powiedziała dziewczyna, a chłopczyk, który wcześniej się krztusił chwiejnym krokiem do niej podszedł.
Wzięła go na ręce i spojrzała w moją stronę.
- Alice, jest dużo rzeczy, na które nie mamy wpływu. Naprawdę coś o tym wiem - poprawiła dziecko na swoim boku. - Nie robiłabym tego, gdybym miała wybór. Ale bądźmy szczere, po co miałabym ciebie żałować? Więc jeżeli będę musiała cię zabić, zrobię to. Poza tym mój chłopak - oparła się o Roberta - będzie tylko mój. Jak ty to robisz? - spytała. - Justinek ci nie wystarcza?
Nie rozumiałam jej słów. W ogóle skąd wiedziała?
- Jak to? - spojrzałam na Roberta. - Kłamałeś! - syknęłam. - To twoje dziecko!
- Alice - chciał ruszyć w moją stronę, ale Spencer go powstrzymała, kładąc mu dłoń na torsie.
- Poza tym, dobrze, że już jesteś - uśmiechnęła się do mnie złośliwie. - Niedługo będziesz mogła sobie popatrzeć jak Justinek będzie dla ciebie wypluwał wnętrzności.
- Zostawcie go! - krzyknęłam. - Jak mogłeś? - zwróciłam się do Roberta. - Ufałam ci - szepnęłam, a on spuścił wzrok.
Pokręciłam bezradnie głową.
Nagle doszedł nas dźwięk otwieranych drzwi.
Spencer zaśmiała się wrednie.
- Szkoda, że tak to się skończyło - uniosła ramiona. - Po prostu pomyliłaś się co do drużyny, która wygra tą walkę.
- Zabierz ją stąd - syknęła Spencer na odchodne.
Robert zaczął do mnie podchodzić.
Cofałam się z każdym jego kolejnym krokiem, do momentu aż poczułam za plecami ścianę.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałam przez spływające po policzkach łzy.
- Alice... - podchodził coraz bliżej. - Daj mi coś powiedzieć.
- Nie podchodź do mnie!
Podszedł. I wbrew mojej woli złapał moje ręce, powstrzymując mnie przed przyłożeniem mu w twarz.
- Alice - szepnął. - Ona robi to dla synka. Grozili jej, że zabiją to dziecko.
- To dziecko? Tak nazywasz swojego syna?
- Ci... - uciszył mnie, kiedy zaczęłam trząść się od płaczu.
- To nie jest mój syn - powiedział, patrząc mi w oczy. - Ona myśli, że ja tak uważam, ale to nie prawda. Alice - podniósł mój podbródek. - Pomogę ci. Po to tutaj przyszedłem.
- Jak to?
- Zabiorę cię stąd.
- A Justin? - spytałam, patrząc na zamknięte drzwi.
Spojrzał na ścianę.
- Jeżeli ciebie tu nie będzie, to jedyną osobą, która tego nie przeżyje będę ja. Za wszystko co ci zrobiłem. Za wszystko co zrobiłem Julie. I każdej po Spencer.
- Nie - chciałam wykrzyknąć, ale mnie uciszył. - Nie możesz - szepnęłam. Miałam łzy w oczach. - Nie możesz...
Nie skończyłam tego zdania. Robert mnie pocałował.
Nie chciałam tego odwzajemnić. Ale blokada, którą miałam ostatnim razem, gdy chciał to zrobić została odblokowana. Nie mogłam go stracić, nie mógł winić tylko siebie.
Przyciągnęłam go do siebie bliżej. Jęknął zadowolony, a po chwili przycisnął mnie mocniej do ściany. Czułam się dziwnie, jakby jego pocałunek rozgrzewał moje oziębłe ciało, odczuwałam przyjemny dreszczyk, który wciągał mnie w wir doznań.
Kiedy oderwał się ode mnie, mimowolnie położyłam dłoń na ustach.
Przyglądnął mi się uważnie, badając centymetr po centymetrze moją twarz.
- Chodź - szepnął po chwili i złapał mnie za rękę. Jego była przyjemnie ciepła.
Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Wyjrzał na korytarz, po czym pociągnął mnie za sobą.
Byłam tak oszołomiona, że nie odczuwałam powagi sytuacji. Jak ja... Jak ja mogłam mu na to pozwolić? Justin gdzieś tam jest - pomyślałam z goryczą. A potem uświadomiłam sobie coś jeszcze.
Justin mógł gdzieś tam być, ale nie było go tutaj ze mną.
Ku mojemu zdziwieniu, nie poszliśmy w stronę szerokich drzwi, tylko schodami na górę.
To niemożliwe, że nadal byliśmy pod ziemią. Kiedy Robert mnie znalazł, zachowywał się tak, jakby właśnie wszedł do budynku. Czyli...
Czyli chciał mnie oddać tamtym.
Zrobiłam się spięta, ale nadal szłam przed siebie. W dogodnym momencie chciałam po prostu zacząć biec w dół. Ale dogodny moment nie nadchodził.
Dość szybko doszliśmy na górę. Robert cały czas trzymał moją rękę i odwrócił się w moją stronę.
- Gdzie mnie prowadzisz? - spytałam.
Podeszłam do niego bliżej, próbując spojrzeć mu w oczy, ale był tak zamyślony, że nawet tego nie zauważył.
- Co jest? - zdziwiłam się.
Westchnął przeciągle i oglądnął się dookoła. Dotknął mojej drugiej ręki opuszkiem palca i po chwili zaczął mówić.
- W pokoju na górze będzie witrażowe okno zaklejone taśmą. Musisz po prostu je pchnąć i wyskoczyć na balkon pod nim, kiedy przyjdzie odpowiedni moment. Zaczniesz uciekać.
- Ale...
- Cii... - uciszył mnie. Dotknął moich włosów. Wpatrywałam się w niego w milczeniu.
- Gotowa? - spytał patrząc mi w oczy.
- Nie... - szepnęłam.
Westchnął cicho.
Trzęsły mi się ręce, ale ruszyłam za Robertem. Musiałam wymyślić coś bardzo szybko, żeby był bezpieczny... Nic nie może się mu stać. A ja muszę tego dopilnować.
Wprowadził mnie do pokoju, w którym oślepiły mnie światła fluorescencyjne. Byliśmy tutaj sami, podłoga była z kamienia, ściany z cegły, w rogu pokoju piętrzyły się puste kartony. Rozglądnęłam się.
- I? - spytałam. Według opowieści Roberta w pokoju powinno być witrażowe okno, zaklejone czarne taśmą. Tu nie było okien.
- Tak cię przepraszam. - spuścił wzrok - Musiałem cię tu przyprowadzić.
Szeroko otworzyłam oczy.
- Jak...
- Wybacz - spojrzeniem wiercił dziurę w posadzce.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam. Poczułam obrzydzenie, a również narastającą panikę.
Spojrzał mi w oczy. Ale nic nie powiedział. Nic.
Zaczęłam się trząść.
- Oh kochanie - usłyszałam głos zza pleców. Znajomy głos.
Odwróciłam się. W pokoju była wnęka, której nie zauważyłam.
Na początku go nie poznałam. Miał dłuższe włosy, mężniejszą postawę i złośliwy uśmiech, którego nigdy wcześniej na tej twarzy nie widziałam.
- Mike? - szepnęłam.
- Oh Alice - podszedł do mnie beztroskim krokiem, wysoko unosząc wyprostowane nogi i stawiając je po kątach. Ręce schował do kieszeni kurtki.
Co on tu robił?
- Donnel? - odezwał się Robert.
- Trochę szacunku, idioto - Mike zabił go spojrzeniem. - Trzeba nie lada intelektu, żeby wymyślić coś takiego - spojrzał na mnie.
W ciągu kilku sekund przeżyłam dwa razy ostatnie tygodnie.
- To ty? - odsunęłam się mimowolnie.
- Brawo za spostrzegawczość, skarbie - uśmiechnął się obrzydliwie.
- Po co? - tylko tyle udało mi się z siebie wydusić.
- Oh to proste - dostrzegłam błysk w jego oku. Nachylił się nade mną. Był teraz wyższy, co najmniej o połowę głowy.
- Jesteś moja.
- Co? - oburzyłam się. - Co ty wygadujesz?
Zaśmiał się cicho i wyciągnął ręce z kieszeni.
Dotknął mojego policzka wierzchem dłoni. Wzdrygnęłam się. Przytrzymał mój podbródek i sprawił, że patrzyłam mu w oczy.
- Jesteś moja - powtórzył. - Tylko za późno się skapnęłaś.
Strzepnęłam jego rękę i odsunęłam się jeszcze bardziej.
- Oh daj spokój - przewrócił oczami.
Postąpił krok w moją stronę.
Próbowałam przypomnieć sobie podstawowe ruchy z kursu samoobrony, na który chodziłyśmy z Julie dwa lata temu.
Nie mogłam się skupić.
- Może jeśli będę bardziej romantyczny to pozwolisz mi ci coś wytłumaczyć? To może inaczej - zrobił minę myśliciela. - Oh! Mam! Kochana Alice. Dobry początek? - przeleciał wzrokiem po moim ciele.
- Jesteś beznadziejny - powiedziałam sztywno.
- Czekaj, czekaj. To tylko początek. No więc tak - znowu się zbliżył. Jeszcze kilka kroków i napotkam ścianę. - Moja propozycja cię zaciekawi. Po pierwsze - wystawił jeden palec. Sama chętnie pokazałabym mu jeden z moich palców. - Więcej nie zobaczysz tego okropnego miejsca. Po drugie będziesz grzeczna - uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Założyłam ręce na piersi. - Rozumiem, że z tym będzie problem, ale wiem, że możesz - mrugnął do mnie. - A reszta się jakoś ułoży, Dowiesz się w swoim czasie - wzruszył ramionami.
- Dlaczego mnie nie wypuścisz?
Bałam się. Chciałam stąd zniknąć, uwolnić się. Rozglądnęłam się nerwowo.
- Bo to by nie był żaden zysk - powiedział po prostu. - A tak... - znowu przyglądnął się mojemu ciału.
- Co przez to zdobędziesz?
Postanowiłam nie zwracać uwagi na jego okropne sugestie. Musiałam myśleć jasno, trzeźwo. Zapamiętać wszystko co mi powie.
- Oh wiele rzeczy - rozmarzył się. - Sławę, pieniądze, ciebie.
Znowu się wzdrygnęłam.
- Gdzie chcesz mnie zabrać? - głos mi się załamał.
Uśmiechnął się zadowolony.
- Wiedziałem, że się dogadamy.
- Tego nie powiedziałam - próbowałam powstrzymać drżenie dolnej wargi. - Co chcesz ze mną zrobić?
- Ujmę to tak - powiedział dotykając mojej ręki. Zadrżałam. - Dzięki tobie otworzą się przede mną możliwości. Dużo wiem. Justin, Selena, twoi rodzice. Zresztą chyba zauważyłaś.
- A jeśli powiem "nie"? - Przybrałam stanowczy ton.
- Nie powiesz - uśmiechnął się. Spojrzał na coś za moimi plecami. Odwróciłam się.
Pisnęłam przerażona.
Twarz postaci w drzwiach była zalana krwią, włosy od niej pozlepiane. Chłopak był zgięty w pół z bólu. Do tego oślepiły go światła.
To Robert wepchnął go do pomieszczenia.
Kiedy chłopak podniósł głowę, zamarłam.
- Justin! - krzyknęłam. Chciałam biec, ale Mike przytrzymał moje ramiona. Był niesamowicie silny.
Na próżno spróbowałam się wyrwać. Ścisnął mnie jeszcze mocniej.
Zaczęłam rzęzić ze strachu.
Kiedy Robert popchnął chłopaka na ziemię, wyrwał mi się zduszony okrzyk.
- Cii... Spokojnie - powiedział do mojego ucha Mike, masując mnie po ramionach.
Nadal nie mogłam się mu wyrwać.
- Miałaś być grzeczna, skarbie. Tobie się nic nie stanie, ale on...
- Puść go! - krzyknęłam.
- Nie - zaśmiał się krótko. - Musiałbym dostać coś w zamian - powiedział wystarczająco głośno, żeby Justin go usłyszał.
Jednocześnie przyciągnął mnie do siebie mocniej, tak że go dotykałam. Zadrżałam ponownie. - Chciałabyś mi coś dać? - spytał przytykając usta do mojego ucha. Wytrzymałam to. Przez łzy w oczach widziałam Justina na podłodze, próbującego się podnieść. Patrzył na mnie, ale zachowywał się jakby mnie nie poznawał.
To wywołało we mnie złość, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam.
Odetchnęłam płytko. Uspokoiłam twarz i wszystko to co miało we mnie wybuchnąć. Pozwolił mi się odwrócić w swoją stronę.
Uśmiechnął się i odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów.
Zbliżył do mnie swoją twarz, pochylając się lekko. Cały czas patrzył mi w oczy.
Dzieliły nas centymetry.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziałam na jego poprzednie pytanie i z całej siły kopnęłam go w krocze.
Syknął z bólu i opadł na kolana, zaciskając usta.
Zaczęłam biec w stronę Justina, ale wtedy przypomniałam sobie o Robercie.
- Cartney! - krzyknął Mike na Roberta.
Klęczałam już przy Justinie, pomagałam mu wstać. Wtedy podszedł do nas Robert.
Spojrzałam mu prosto w oczy, dalej próbując podnieść Justina.
Uciekł od mojego wzroku. Spojrzał na Mika. Znowu na mnie. Jego oczy krążyły w tą i z powrotem.
- Cartney - powtórzył Mike przez zaciśnięte zęby.
"Proszę" wymówiłam bezgłośnie. Ledwie zauważalnie skinął głową i złapał Justina z drugiej strony.
- Pożałujesz tego! - krzyknął Mike.
Nie patrzyłam na niego. Po prostu nie mogłam.
Robert, ja i Justin wybiegliśmy na zewnątrz.
Robert zamknął drzwi za nami na klucz, który wyjął z kieszeni.
- Skąd...? - spytałam.
- Obiecałem, że cię wyciągnę - powiedział szybko i dodatkowo zastawił drzwi szafą, która przy nich stała. Był nieprawdopodobnie silny. Poczułam ciepło na wieść, że nie zamierzał mnie zostawić. Spojrzałam na Justina.
Był bardzo słaby, właściwie na granicy przytomności.
Nie mówiłam, że będzie dobrze, że już wszystko w porządku. Nie miałam pewności.
Zejście po schodach w szybkim tempie było istną katorgą. Po wielu wstrząsach Justin zaczął iść sam, chociaż nie byłam pewna, czy utrzymałby się na nogach, gdyby nie my.
Kiedy zeszliśmy na dół na korytarz wyszła Spencer.
Jej wielkie niebieskie oczy były szeroko otwarte, blond włosy lekko roztrzepane. Nie zwróciła uwagi na kosmyk grzywki, który wpadał jej do oka.
- Co do cholery...? - szepnęła. - Robert! - krzyknęła.
- Spence, błagam...
- Zabije mnie. I Charliego - wyglądała na przejętą.
- Chodźcie z nami - szepnął Justin.
- Co? - zdziwiłam się, po czym zrobiłam się czerwona.
- Muszą iść z nami - powiedział ochryple. Poczułam pierwszą falę niepokoju, chociaż nie znałam jej przyczyny. Po chwili doszłam do wniosku, że źródłem tej fali jest osoba przy moim boku. Coś było nie tak.
Robert przyjrzał się Spencer.
- I tak będziemy uciekać.
Normalnie spytałabym "A może zadzwonimy na policję?", ale czułam, że to o wiele grubsza sprawa. Będę musiała spytać Roba później.
Tymczasem Spence patrzyła się mu w oczy, przyglądając się dokładnie, jakby chciała przesłać mu swoje myśli.
- Nie mamy czasu - powiedział w końcu Robert.
- Dobrze - dziewczyna wzruszyła ramionami.
Justin stanął na własnych nogach trochę pewniej.
- Musimy iść - powiedział ciągle zachrypniętym głosem.
- Dacie sobie radę? Pomogę Spence z Charlim.
- Tak - pokiwałam głową.
Robert podbiegł ze Spencer do pomieszczenia po mojej lewej.
Ruszyłam z Justinem w stronę wyjścia, starając się pamiętać, że Mike niedługo się wydostanie.
- Oh Alice - szepnął Justin, próbując nachylić się w moją stronę.
Znowu ta fala. To dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.
- Jak się czujesz? - spytałam. Wyczułam w swoim głosie ostry ton. Nie wiedziałam czemu tak jest.
- W porządku - powiedział lekko się krzywiąc. Zrobiło się jeszcze dziwniej gdy jego dłoń zaczęła zjeżdżać w dół moich pleców. Czułam jak się czerwienię.
Wyszliśmy na zewnątrz, a Spencer i Robert szybko nas dogonili. Na boku Spence siedział mały Charlie.
- Więc to jest Chad? - spytał Justin. - To dziecko? - zdziwił się.
- Charlie - Spence zacisnęła usta.
- Twój bart? - zdziwił się.
- Syn. To mój syn - zacisnęła wargi mocniej, aż zrobiły się białe.
- Oh - wyrwało mu się. - Nieźle - zaśmiał się.
Coś jest nie tak. Coś jest nie tak. Coś jest nie tak.
Justin szedł już szybciej, podpierając się tylko trochę. Jego twarz była cała w krwi. Odwróciłam wzrok.
- Musimy zejść w tamtą uliczkę - powiedział Justin.
- A co tam jest? - spytał Robert.
- Zobaczysz - powiedział tajemniczo.
Pobiegliśmy trochę ciągnąc za sobą chłopaka.
We wskazanej wąskiej uliczce, stał czarny samochód-bus z przyciemnianymi szybami.
- Kim jesteś? - usłyszałam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja to powiedziałam.
- Co? - spojrzał w bok.
Odsunęłam się.
- Kim jesteś? - powtórzyłam ostro.
- Hej - uśmiechnął się i zrobił krok w moją stronę. Dotknął mojej twarzy.
Zadrżała mi dolna warga.
Dotknął jej palcem.
- Spokojnie. Już w porządku. - Nachylił się.
Nasze usta dzieliło kilka centymetrów, kiedy uświadomiłam sobie, że się nie mylę.
Popchnęłam go z całej siły. Był zaskoczony i osłabiony, więc tak jak planowałam - a właściwie nie planowałam - uderzył plecami w ścianę.
- Pytam ostatni raz. Kim jesteś? - spytałam najostrzej jak to było możliwe.
- Bystra jesteś - powiedział unosząc brwi i dysząc ciężko. - Lubię takie.
Drzwi samochodu się otworzyły i trzasnęły. Odwróciłam się.
Ze środka wybiegła Selena we własnej osobie.
- Alice! - krzyknęła.
Sekundę później zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku.
- Selena - szepnęłam. - Dusisz mnie.
Trochę spuściła z uścisku, ale cały czas mnie obejmowała. Spojrzała na niby-Justina.
- Co ci się stało?
- A co myślisz?- przwrócił oczami. - Że mnie pobili, aż wypluwałem krew? Skąd - syknął sarkazmem.
Sel przewróciła oczami i wróciła z powrotem do mnie.
- Tak mi przykro, Ali - patrzyła mi w oczy. - To nie powinno się stać.
Zastanowiłam się, jak właściwie teraz wyglądam.
- Nie żebym marudziła, czy coś, ale Mike może się zaraz uwolnić.
- Znasz go? - otworzyła szeroko oczy.
- My go znamy - poprawiłam ją, wskazując na Spencer i Roberta.
Wtedy Sel po raz pierwszy ich zauważyła.
Robert uśmiechał się lekko, a Spencer się za nim chowała. Pewnie bała się jeszcze bardziej niż ja, bardziej niż ktokolwiek z nas. Mimo tego co chciała zrobić zapragnęłam dodać jej jakoś otuchy.
- Jadą z nami - powiedziałam szybko.
Selena pokiwała głową. Pewnie uznała, że nie chce wiedzieć dlaczego tak musi być.
- Wsiadajcie - powiedziała.
Chciała ruszyć w kierunku auta, ale ją delikatnie zatrzymałam.
- Selena, kim jest ten chłopak? - spytałam głową wskazując na niby-Justina. Jak na sygnał się odwrócił.
- Powiem ci potem - szepnęła.
- A gdzie Justin? - spytałam trochę zaniepokojona.
Spojrzała w bok.
- Naprawdę wszystko ci powiem, ale musisz poczekać - powiedziała cicho.
Powietrze między nami zrobiło się ciężkie.
Chciałam powiedzieć "nie", chciałam kazać jej mówić natychmiast, chciałam zrobić tak wiele rzeczy.
- Dobrze - powiedziałam zamiast tego.
Pocałowała mnie w policzek i pociągnęła do auta.
- Gdzie jedziemy? - spytałam zajmując miejsce obok niby-Justina. Za kierownicą usiadła Selena, obok niej Robert. Za mną Spence, tuląca do siebie przestraszonego chłopca.
Poczułam czyjąś rękę na swojej.
Z przerażeniem na twarzy spojrzałam na chłopaka obok.
- Oh spokojnie - przewrócił oczami. - Chciałem być miły, ale jak nie to nie - zrobił obronny gest.
Wypuściłam powietrze z płuc.
- I w tym jest problem. Musimy znaleźć Justina - powiedziała Sel jadąc wzdłuż uliczki.
- Co? - powiedziałyśmy ze Spencer jednocześnie.
- Myślałam, że Burns ma jakieś odpały, a ty naprawdę nie jesteś Bieberem? - spytała blondynka.
Chłopak obok uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Mogę być kim chcesz, słoneczko.
- Nie jesteś? - zdziwiła się.
- Słoneczko, zajmij się lepiej Chadem.
- Charlim - syknęła. - I nie nazywaj mnie tak.
- Czy ja coś mówię? - przewrócił oczami. - Ostra - dodał do mnie.
- Dupek - powiedziałą Spencer.
- Uspokójcie się! - krzyknęłam. Zapanowała cisza. - Sel? - spytałam chcąc usłyszeć co się stało z Justinem.
Spojrzałam na Roberta. Na twarzy miał wypisane rozbawienie.
- Byliśmy w pewnym sensie pod opieką CIA - zaczęła tłumaczyć, a mi krew odpłynęła z twarzy. - Justin przekupił jedną kobietę, bo nie chciał się na to zgodzić. - Wskazała głową na klona Justina. - Powiedział mi, że spotkamy się dziś wieczorem w Charlotte. Nie wiem co chce zrobić, myślałam, że planuje przyjechać tutaj, ale jak się okazało, nie przyszedł.
Byłam już całkowicie blada.
- Robert, kiedy spotkałeś... - spojrzałam na klona Justina. - Jak masz na imię?
- A jak chcesz, żebym miał? - uśmiechnął się uwodzicielsko.
- To Xavier - powiedziała Selena.
- No wiesz co! - oburzył się Xavier.
- Robert, kiedy spotkałeś Xaviera?
- Przyszedł kilka minut przed dwunastą.
- To nieprawda - zaprotestowała Spencer. - Przyszedł dziesięć po.
Powietrze zrobiło się ciężkie.
- Selena. Kiedy przyjechaliście?
Przełknęła ślinę.
- Xavier wyszedł chwilę przed dwunastą.
- Jak to dokładnie było? - spytałam patrząc na Roberta. Zamiast niego mówić zaczął klon Justina.
- Wszedłem do budynku i poszedłem na górę.
- To nieprawda - Spencer pokręciła głową. - Zszedłeś na dół, a kiedy spotkaliście mnie w korytarzu szłam właśnie po Roberta, żeby mu o tym powiedzieć.
- Ja jednakże poszedłem na górę, a wtedy ten duży zaczął mnie okładać pięściami - uśmiechnął się sarkastycznie, patrząc na Spencer.
- O boże - szepnęłam.
Selena zatrzymała auto.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach.
- Spencer jak to dokładnie było?
- Zobaczyłam jak schodzi na dół, więc wróciłam się tylko powiedzieć Charliemu, że zaraz wrócę. No i kiedy wyszłam na korytarz wy już tam staliście, więc myślałam, że... Nie wiem co myślałam. Bałam się.
Przypomniałam sobie dziewcznę, której stłumione krzyki słychać było w piwnicy. Dziewczynę, którą zamknęłam w tej piwnicy. To coś, co sprawiło, że w moim umyśle zapaliła się dziwna lampka. Że znałam jej głos.
O. Mój. Boże.
- To co on robił tam na dole? - spytała Selena.
Nie, nie, nie, nie.
- Na pewno szukał Alice.
- Ale co będzie teraz? - spytała Spencer. - Co on może zrobić, skoro tam nikogo nie ma?
- Jest - powiedziałam głośno.
- Co ty wygadujesz? - spytała Spencer.
Tyle myśli na raz. Czy sobie tego nie wymyśliłam? Może to tylko złudzenie? Jej głos był pierwszym jaki usłyszałam od dawna. To pewnie złudzenie.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Do oczu napłynęły mi łzy.
- Alice? - spytał Robert. - Sugerujesz, że kogo Justin znajdzie w piwnicy?
Nie, nie, nie, nie.
Mój głos zniżył się do szeptu.
- W piwnicy jest Julie.
Tagi: 66
Chciałabym wam powiedzieć, że wyjeżdżam i wrócę najprawdopodobniej 25 sierpnia.
Przepraszam, że nie dodałam nowego rozdziału, ale po prostu miałam tyle spraw na głowie, że się nie wyrobiłam, chociaż rozdział jest prawie skończony. Obiecuję, że od razu po powrocie dodam nowy rozdział, pewnie będę coś pisać w trakcie tego tygodnia :)
Mam nadzieję, że wasza ciekawość wytrzyma te 10 dni i, że będziecie tutaj gdy wrócę <3
Dziękuję wam za to, że mogę robić to co kocham. Bez was nie miałoby to sensu.
Pozdrawiam!
Przepraszam, że nie dodałam nowego rozdziału, ale po prostu miałam tyle spraw na głowie, że się nie wyrobiłam, chociaż rozdział jest prawie skończony. Obiecuję, że od razu po powrocie dodam nowy rozdział, pewnie będę coś pisać w trakcie tego tygodnia :)
Mam nadzieję, że wasza ciekawość wytrzyma te 10 dni i, że będziecie tutaj gdy wrócę <3
Dziękuję wam za to, że mogę robić to co kocham. Bez was nie miałoby to sensu.
Pozdrawiam!
Tagi: wyjazd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz