Dnie mijały. Justin wciąż spał na szpitalnym łóżku, nie dając znaku życia. Na korytarzu zalegały te same osoby co wcześniej, jednak zabrakło Rosalie. Nie przychodziła do niego tak często, nie chciała spotkać matki szatyna. Czuła, że słowa wypowiedziane kilka dni wcześniej przez kobietę były prawdą. To nie było pod wpływem impulsu, była pewna. Zawsze przychodziła po godzinach odwiedzin, by choć na moment złapać swojego chłopaka za rękę, nawet jeśli za chwilę pielęgniarka miała wygonić ją za drzwi. Nie chciała być dla nikogo ciężarem, a zwłaszcza dla rodziny Justina, która teraz przechodziła kryzys. Za wszelką cenę obiecała sobie, że słowo dane Pattie dotrzyma, że zniknie z ich życia. Bez pożegniania, tak po prostu wyjdzie i nie wróci. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki to będzie cios dla szatyna, jednak już obiecała, nie mogła się z tego wycofać. Nawet ułożyła sobie plan co zrobi, gdy wyjedzie. Skończy szkołę, znajdzie pracę, najbardziej chciała znaleźć taką, w którą włoży całą siebie i nic innego nie będzie się liczyć. Miała nadzieję, że to pomoże jej zapomnieć o przeszłości. Ale szczerze? Czy taką miłość można zostawić w tyle i pójść dalej? Bez względu na to co się wydarzyło? Oczywiście, że nie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie jej trudno pożegnać się z rutyną dnia codziennego, z Nim w roli głównej. Tak, przyzwyczaiła się do niego niesamowicie i pomimo rozłąki jaka ich czeka nie zapomni o uczuciu istniejącym między nimi. Rosalie spakowała już swoje rzeczy, w końcu nie wiedziała kiedy nadejdzie ten moment, w którym będzie musiała zniknąć. Zawsze przy odwiedzinach żegnała się z nim równie mocno, bo każde spotkanie mogło być tym ostatnim. Brała właśnie prysznic, by zaraz po nim udać się do szpitala. Zdawała sobie sprawę z tego, że pora odwiedzin nadal trwa i zawsze może spotkać Pattie. Nie mogła uciekać, choć bolało ją to, że kobieta tak bardzo ją znienawidziła. Wiedziała, że zasłużyła na karę, jednak nie taką, która rozbrajała ją od środka, psychicznie. Zabrała rower, którym od razu udała się pod budynek szpitalny. Zaparkowała go w odpowiednim miejscu, po czym windą podjechała na właściwe piętro. Z daleka zauważyła sylwetki osób, którym tak bardzo bała się spojrzeć w oczy. Niepewnym krokiem pokonała korytarz, stanęła pod ścianą, tuż obok Ethana. Ciocia Olivia posłała dziewczynie promienny uśmiech, który ta zaraz odwzajemniła. Rzuciła okiem na matkę Justina, która popijała kawę. Kobieta zmierzyła ją zawistnie, po czym odwróciła wzrok. Chłopak uśmiechnął się do niej niepewnie. Dziewczyna przybliżyła się do niego, by szepnąć coś na ucho.
- Wiadomo coś? - powiedziała najciszej jak tylko się dało.
- Właśnie próbują go wybudzić ze śpiączki, siedzą już tam od godziny - westchnął. W tym samym momecie z sali, w której znajdował się Justin wyszedł lekarz.
- Wybudził się, można go odwiedzić - uśmiechnął się po czym odszedł. Oczy Rosalie od razu wypełniły się łzami. Oswoiła się z tą myślą, jednak nie wiedziała, że słowa które przed chwilą usłyszała sprawią jej taki ból. Nie chciała odchodzić, to równało się z tym, że już więcej nie zobaczy Justina.
- Ethan, idź do Justina - nakazała Pattie - A Ciebie Rosalie poproszę na bok - powiedziała, po czym odeszła na bezpieczną odległość, z której nikt ich nie usłyszy. Dziewczyna niepewnie ruszyła w wyznaczone miejsce - Znikasz, natychmiast - syknęła przez zęby. Rose przymknęła oczy, z których po chwili wypłynęły gorzkie łzy - Zastanawiasz się pewnie, co powiem Justinowi - zakpiła - Powiem, że nie żyjesz. Narobiłaś więcej szkody, niż pożytku. Nienawidzę Cię za to, że skazałaś mojego syna na cierpienie, na które wcale nie zasługiwał. Trzymaj się od niego z daleka, dobrze Ci radzę. Od tej pory jesteś martwa, wyjedź stąd jak najdalej. Jakikolwiek ślad ma po Tobie zniknąć, zrozumiano? - warknęła, a przerażona blondynka energicznie pokiwała głową. Chciała znaleźć się jak najdalej od tej kobiety. Tak bardzo ją krzywdziła. Miała udawać martwą? To niewykonalne. Obiecała, że zniknie z jego życia, a nie że zasymuluje śmierć. Wycofała się kilka kroków, po czym ruszyła w stronę windy. Nawet nie mogła ten ostatni raz spojrzeć na Justina, by pożegnać się z nim nawet wzrokiem. To wszystko tak cholernie bolało. Nie miała już dla kogo żyć. Po raz kolejny straciła ważną osobę, bez której ciężko będzie się pozbierać. Była bezsilna, tak bardzo pragnęła umrzeć. Przykucnęła na dróżce tuż przed szpitalem. Łkała, dusiła się wręcz swoimi łzami. Po upływie kilku chwil poczuła na swoich ramionach ciepłe dłonie. Delikatnie obróciła głowę, sprawdzając kim jest tajemnicza postać. Był to Ethan, pełen łez w oczach. Był facetem, jednak cierpienie innych osób przeżywa bardzo mocno. Nie chciał, by Rosalie zniknęła, przywiązał się, traktował jak swoją własną siostrę.
- Ethan, jak nie chcę.. - szepnęła, po czym gwałtownie wtuliła się w ciało chłopaka. Płakała jak nigdy dotąd. On płakał razem z nią. Wiedzieli, że są to ostatnie chwile spędzone razem. Chcieli, by trwały one jak najdłużej, jednak los wybrał inaczej. Postanowił rozdzielić kochających się ludzi, przywiązanych do siebie przyjaciół.
- Wszystko się ułoży - mówił niepewny swoich słów. Jak ma się ułożyć skoro Rosalie wyjedzie i już więcej się nie spotkają? No jak?
- Naprawdę w to wierzysz? - zapytała podciągając nosem. W jej głosie dominowała nutka kpiny i rozpaczy - Proszę Cię Ethan, nie bądź głupi! - warknęła - Być może ona właśnie teraz mówi Justinowi że nie żyję.
- Jak to nie żyjesz? Przecież miałaś wyjechać i już nigdy nie wrócić. To jest karalne..
- Ja już nie mogę nic więcej zrobić, przykro mi. Żegnaj Ethan - przytuliła go ostatni raz. Obróciła się i odeszła. Chłopak długo stał w jednym miejscu, nie mogąc uwierzyć, że właśnie tracił przyjaciółkę. Nie wstydził się łez, które spływały po jego policzkach, nie tym razem. Blondynka potykała się o własne nogi, chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, skąd zabierze swoje wszystko rzeczy i wyjedzie, tak po prostu.
Justin nieświadomie lustrował pokój w poszukiwaniu Rosalie. Był pewnien, że czekała na niego. Tak, to prawda, czekała jak najdłużej mogła, ale nie dane było im się zobaczyć. Do sali weszła jego matka, pełna uśmiechu na ustach, zadowolona, że jej syn ma się dobrze i już wkrótce będzie mogła zabrać go do domu.
- Justin, jak dobrze Cię widzieć - mocno go przytuliła - Jak się czujesz?
- Całkiem dobrze - szybko odpowiedział - Mamo, gdzie jest Rosalie? - spytał podekscytowany. Chciał jak najszybciej zobaczyć swoją dziewczynę, przytulić ją i pocałować. Zdawał sobie sprawę z tego, że napędził jej niezłego stracha tym wypadkiem - A może nie wróciła z Nowego Yorku? - spytał lekko zawiedziony. Pattie ukazała zmieszanie, jednak nie zamierzała ukrywać tego, co miała zamiar powiedzieć.
- Justin, tylko spokojnie.
- Co się stało do jasnej cholery! - krzyknął zwracając uwagę przechodniów na korytarzu.
- Ona nie żyje, wracała samolotem, były ostre turbulencje i.. wpadł do oceanu - podciągnęła nosem udając przejęcie. A Justin? Justinowi właśnie zawalił się cały świat.
- - - - - - - - - - - - - - - - - -
zepsułam końcówkę, przepraszam.
Tagi: XXII
Szłam w jego kierunku. Stał tam, spokojnie czekając, aż ja - ubrana zwiewną i krótką sukienkę - dołączę do niego. Przecież oboje nie pozwolimy, by jakiekolwiek siły z zewnątrz nas rozdzieliły. Potrzebujemy siebie jak tlenu, bo przecież bez oddychania nie da się żyć - to logiczne. Najmniejszy gest z jego strony, nawet głupie wyciągnięcie dłoni w moim kierunku przyprawiało mnie o szczery uśmiech. Czy to jest miłość? Zdecydowanie tak. Pomimo młodego wieku, pomimo tylu problemów w dotychczasowym, młodym życiu. Nie zważaliśmy na to, jak postrzegają nas inni ludzie, bo przecież ważne jest to, co dzieje się w naszych sercach, a o tym wiedziała tylko nasza dwójka. On już jakby zmęczony, ale jednak cały czas stał w tym samym miejscu, czakając aż w końcu dojdę. Droga cały czas się wydłużała, a to wcale nie było złudzenie. Dlaczego właśnie tak? Być może Pan Bóg nie chciał, by nasze światy dłużej były ze sobą połączone? Dlatego też zabrał go go do siebie, a ja teraz jestem na granicy - nieba i ziemi. Mimo tego, że ze wszystkich sił chciałabym być tam razem z nim to Bóg mi na to nie pozwala. Robi mi tylko niepotrzebną nadzieję, a ja bezradnie wgapiam się w szatyna cały czas idąc do niego, a nigdy nie będę mogła dojść. "Nigdy" to za mocne słowo, wiadomo, że każdego z nas czeka śmierć, ale ja nie chcę dłużej żyć na tym świecie wiedząc, że nie będzie go przy mnie. Nie zobaczę go w szkole, ani w domu opiekującego się dwójką naszych dzieci. Nie zasmakuję już jego malinowych ust, nie poczuję perfum, które górowały nad wszystkimi zapachami świata. Pustka, całkowita i nieodwracalna.
*
Poczuła lekkie szturchnięcie, niechętnie otworzyła mokre od łez oczy. Przetarła je dłonią, przyzwyczajając się tym samym do światła panującego na pokładzie samolotu. Zwróciła wzrok w stronę chłopaka, zajmującego miejsce obok niej. Jeszcze nie dokońca była świadoma, że to, co wydawało jej się jawą, było zwykłym snem. Może nie zwykłym, tylko przerażającym, a w głębi duszy cieszyła się, że być może jeszcze nie wszystko stracone.
- Za chwilę będziemy lądować, pojedziemy do mojego domu, odświeżymy się, a następnie od razu udamy się do szpitala, zgoda? - wyrecytował, jakby ułożył swoje słowa dużo wcześniej. Dziewczyna pokiwała niechętnie głową, wyciągając z torby sweter, opatuliła się nim jak tylko potrafiła. Chłopak widząc, że jest jej zimno jednym zamaszystym ruchem objął swoimi ogromnymi ramionami. Już po chwili jej ciało zmieniło swoją temperaturę, było znacznie cieplejsze. Delikatnie uniosła kąciki swoich ust, szczepcząc ciche 'dziękuję'. Samolot podszedł do lądowania bez zbędnego szwanku. Oboje zabrali swoje torby podręczne, udając się po walizki. Wsiedli do pierwszej lepszej taksówki, która zawiozła ich do domu Toma. Dziewczyna dopiero teraz skojarzyła, że właśnie tam mieszka Justin. Zobaczy jego rzeczy, wszystko co jest z nim związane. To będzie jeszcze większy cios dla jej serca. Brunet otworzył drzwi do dużego, przytulnego domu. W środku było podobnie jak na zewnątrz, bardzo czysto i zadbanie. Tom poprowadził ją schodami na górę, zatrzymując się przy pewnych drzwiach.
- To pokój Justina, chcesz tam wejść? - zwrócił się do niej. Ta przez chwilę analizowała jego słowa, jednak po chwili zgodziła się i sama nacisnęła klamkę. Jej oczom ukazał się czerwono-czarny pokój z białymi meblami. Od progu uderzył w nią silny zapach jego perfum, tych które tak uwielbiała. Zaciągnęła się nimi, tak jakby były najlepszym narkotykiem.
- Odśwież się, za godzinę wyjeżdżamy - postanowił brunet, a po tym zamknął za sobą drzwi. Rosalie nadal rozglądała się po pokoju swojego chłopaka, biorąc do ręki każdą jego rzecz, jednak największą jej uwagę przykuła ramka ze zdjęciem. Momentalnie jej oczy zaszkliły się, przypomniała sobie, kiedy to zdjęcie zostało zrobione. Wtedy między nimi była jeszcze przyjaźń, oboje byli szczęśliwi, nieświadomi przyszłości, w której teraz tkwią. Teraźniejszość przepełniona bólem i płaczem, stratą, pustką. Otworzyła jego ogromną garderobę, oczywiście panował w niej nieskazitelny porządek. Przejechała dłonią bo ubraniach wiszących na wieszakach. Wchodząc głebiej zauważyła szarą bluzę Justina, leżącą na podłodze. Szybko ją podniosła, od razu się w nią wtulając. Była przesiąknięta nim, jego zapachem. Zabrała ją ze sobą, chciała ją ubrać, być może szatyn jeszcze dziś się obudzi i ją ujrzy. To byłaby najszczęśliwsza chwila, jedyna o której teraz marzyła. Otworzyła swój bagaż, zabierając z niego kosmetyczkę, bieliznę oraz krótkie spodenki. W łazience szybko rozebrała się i weszła pod prysznic. Gorąca woda ukoiła jej wszystkie nerwy, choć na chwilę. Umyła dokładnie blond włosy arbuzowym szamponem, a na ciało nałożyła malinowy żel Justina. Przynajmniej tak wyobrazi sobie, że on jest przy niej - zapachem. Wychodząc, opatuliła się fioletowym ręcznikiem szatyna, ten również pachniał cudownie. Po wyschnięciu ubrała przyszykowane rzeczy, a włosy pozostawiła mokre. Wzięła do rąk perfumy Justina i psiknęła nimi bluzę, którą już miała na sobie. Zabrała swoje rzeczy i wsadziła je do walizki. Była gotowa, chciała już go zobaczyć i nigdy się z nim nie rozstawać. Niezdarnie zniosła walizkę na dół, gdzie czekał już Tom.
- Zostaw ją tu, nie pozwolimy Ci spać samej w domu - uśmiechnął się otwierając drzwi wejściowe. Zgodziła się, odstawiając ją w kąt. Oboje udali się w stronę garażu, gdzie stał zaparkowany mercedes. Szybko wsiedli i ruszyli w stronę szpitala.
Na korytarzu dostrzegli znane im sylwetki - mama Justina, mama Toma i Ethan. Każdy był przejęty, trudno było przegapić. Bardzo się martwili, ale nie rezygnowali z nadziei na lepsze jutro. Rosalie dopiero teraz, gdy ujżała ich wszystkich, obwiniła siebie za to co się wydarzyło. Przecież Justin wracał właśnie od niej, gdyby się nie poznali, on nie musiałby teraz walczyć o własne życie. Myśli dziewczyny z minuty na minutę stawały się co raz bardziej napięte.
- Rose - krzyknął Ethan widząc nadchodzącą blondynkę. Na powitanie mocno ją przytulił, przecież tak dawno się nie widzieli. Po chwili zwróciła się do mamy Justina, mówiąc ciche 'Dzień Dobry'. Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko zmierzyła ją zawistnie. Rose poczuła się nieswojo, jednak wcale się nie zdziwiła. Pattie miała zupełne prawo do takiego zachowania. Blondynka była pewna, że już ją znienawidziła. Zajęła miejce tuż obok przyjaciela, pytając o stan Justina.
- Doznał wstrząsu mózgu - wyznał Ethan - Jest źle, ale nienajgorzej. Lekarze powiedzieli też, że jego stan jest już stabilny - powiedział z cieniem uśmiechu. Jej jednak nie było do śmiechu, czuła się niechciała w tym miejscu. Czuła na sobie wzrok mamy Justina. Gdyby tylko miała wybór i gdyby tylko wiedziała to chciałaby znaleźć się na miejscu chłopaka. Myślała nad tym dużo, nie czułaby wyrzutów sumienia, że to właśnie przez nią ktoś ucierpiał, uważała, że tak byłoby łatwiej. Nawet nie poczuła, kiedy po jej policzkach zaczęły spływać strużkami łzy.
- Mała, przecież to nie Twoja wina - brunet pogłaskał ją po plecach, a ona momentalnie wybuchnęła. Szybko podniosła się z podłogi, podchodząc do matki Justina.
- Gdybym wiedziała, że to tak potoczy.. - pociągnęła nosem - Niech mi pani uwierzy, wolałabym znaleźć się na miejscu Justina, to ja zasłużyłam żeby cierpieć, nie on. Gdy wszystko się już ułoży, przysięgam, że zniknę z jego życia raz na zawsze - z potwornym trudem wypowiadała te słowa, w gardle miała wielką gulę. Oczywiście, że za nic świecie nie chciała się z nim rozstawać, jednak wpływy otaczającego ją świata były silniejsze. Przecież każdemu w ten sposób będzie lepiej, uważała, że nie może być egoistką, troszczącą się tylko własne potrzeby. Z resztą od dziecka ważniejsze było dla niej szczęście otaczających ją osób, a nie jej samej.
- Masz rację! Nienawidzę Cię za to, rozumiesz? Zniknij z naszego życia, nikt Cię nie potrzebuje - wykrzyczała przez łzy. Ciocia Olivia jęknęła ciche 'Pattie' i chwyciła ją za ramię, próbując opanować sytuację. A Rosalie? Tkwiła w bezruchu w tym samym miejscu, analizując słowa kobiety. Dziewczyna poczuła czyjeś dłonie na swojej ręce, jednak szybko się wyrwała.
- Rose - westchnął Ethan, jednak ta już gnała korytarzem pełnym pielęgniarek, jak i odwiedzających. Potykała się o każdego, obraz rozmazywał jej się pod wpływem łez. Była taka samotna, bezradna i obarczona ogromnymi wyrzutami sumienia. Zatrzymała się dopiero na ławce, znajdującej się przed budynkiem szpitala. Chciała wyjechać jak najdalej, żeby tylko ulżyć każdemu, którego skrzywdziła. Najbardziej poszkodowaną osobą był Justin, to on najwięcej wycierpiał przez jej osobę - tak myślała.
- Głupia! Głupia! Głupia! - waliła pięciami o betonowy płot - Po co się urodziłam! No po co?! - wykrzyczała najgłośniej jak tylko potrafiła, po czym ruszyła biegiem w stronę swojego domu. Chciała umrzeć, natychmiast.
- - - - - - - - - - - - - - - -
dzień dobry wieczór. wróciłam, nie mogłam się już doczekać. straciłam jednego obserwującego, przykro troszeczkę, no ale trudno, nie zatrzymam tu nikogo. mam nadzieję, że czekaliście na mnie :3
+ pozdrawiam tych, którzy pomimo tego, że mnie nie było wysyłali jakieś durne wiadomości z zaproszeniem do przeczytania rozdziału, brawo za spostrzegawczość :>
mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. napisałam inną wersję, która była do dupy, bardzo. pierwszy raz widziałam takie ścierwo -.- nie mogłabym wam jej pokazać. z tego rozdziału jestem zadowolona. liczę na szczere opinie :*
Tagi: XXI
Przepraszam Was. Nie wiem co stanie się z tym blogiem.. Jestem chora, od kilku dni mam 40 stopni gorączki, nie czuję się na siłach by cokolwiek napisać. Być może jutro wybiorę się szpitala na badania, bo nie jest to normalne.
Moje czytelniczki, bo to do Was się zwracam. Proszę o odrobinę wyrozumienia. Nie porzucam bloga, co to, to nie. Przedłużam tylko termin dodania nowego rozdziału. Uwierzcie, że piszę tą historię z ogromnym zapałem i przyjemnością, jednak obecna sytuacja nie pozwala mi na to.
Zrozumiałaś? Cieszę się bardzo. Jeśli nie, to od razu usuń mnie ze swoich obserwowanych.
Sama doskonale wiem, że nie dodaję rozdziałów często, powiem szczerze - mam wiele innych obowiązków, z których chcąc nie chcąc trzeba się wywiązać. Ale pisanie tego bloga to jedna z niewielu rzeczy, jakie uwielbiam robić. Uwielbiam pisać, czytać wasze komentarze. Każde słowo znaczy dla mnie tyle, co wszystko, mówię poważnie!
Ah, nie będę marnować Waszego cennego czasu nad użalaniem się, jednak proszę o zrozumienie, wrócę tu jak tylko wyzdrowieję. Być może w głowie narodzi się pomysł na dalsze losy Rosalie&Justina. Życzcie mi zdrowia, bo przyznam, jest mi ono bardzo potrzebne.
Trzymajcie się gołąbeczki moje kochane, kocham Was ♥
Moje czytelniczki, bo to do Was się zwracam. Proszę o odrobinę wyrozumienia. Nie porzucam bloga, co to, to nie. Przedłużam tylko termin dodania nowego rozdziału. Uwierzcie, że piszę tą historię z ogromnym zapałem i przyjemnością, jednak obecna sytuacja nie pozwala mi na to.
Zrozumiałaś? Cieszę się bardzo. Jeśli nie, to od razu usuń mnie ze swoich obserwowanych.
Sama doskonale wiem, że nie dodaję rozdziałów często, powiem szczerze - mam wiele innych obowiązków, z których chcąc nie chcąc trzeba się wywiązać. Ale pisanie tego bloga to jedna z niewielu rzeczy, jakie uwielbiam robić. Uwielbiam pisać, czytać wasze komentarze. Każde słowo znaczy dla mnie tyle, co wszystko, mówię poważnie!
Ah, nie będę marnować Waszego cennego czasu nad użalaniem się, jednak proszę o zrozumienie, wrócę tu jak tylko wyzdrowieję. Być może w głowie narodzi się pomysł na dalsze losy Rosalie&Justina. Życzcie mi zdrowia, bo przyznam, jest mi ono bardzo potrzebne.
Trzymajcie się gołąbeczki moje kochane, kocham Was ♥
Tagi: prośba
- Rosalie co się stało? - zapytał nieco zmartwiony Dylan, który delikatnie gładził moje plecy. Wciąż siedziałam skulona na podłodze w korytarzu, nadal ta sytuacja do mnie nie doszła. Łudziłam się, że lada moment szatyn zatelefonuje do mnie z wieścią, że jest cały i zdrowy, że ma się dobrze - Powiedz mi, proszę - powiedział tak, jakby za kilka sekund miał zanieść się płaczem.
- Chłopak, który był ze mną u Ciebie w szpitalu, pamiętasz go? - zwróciłam się do niego ocierając policzek. Ten pokiwał twierdząco głową, uważnie mi się przysłuchując - Justin miał wypadek - zamknęłam powieki, próbując powstrzymać łzy, które i tak wypłynęły, mimo moich starań - I ja.. ja muszę do niego jechać, rozumiesz? - spojrzałam w oczy pięciolatka, przepełnione współczuciem i przejęciem.
- Rozumiem, jedź - powiedział spokojnie wtulając się w moje ramiona - Ale obiecaj, że odwiedzisz mnie razem z nim, jak już wszystko będzie dobrze - dodał cicho puszczając mnie.
Chłopiec, który tak wiele rozumie. W ciągu pięciu lat swojego życia przeżył bardzo wiele. Wycierpiał już tyle, co dorosły człowiek, a nawet więcej. Zrozumiał powagę sytuacji, a to, że utwierdził mnie w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze, naładowało moje wewnętrze akumulatory w wiarę na lepsze jutro.
Szybkimi ruchami wpakowałam wszystkie moje rzeczy do walizki. Zostawiłam tylko te, w które przygotowałam na podróż. Wzięłam szybki prysznic, po którym od razu sięubrałam. Włosy zostawiłam mokre, a zaraz po tym zabrałam bagaż i zjechałam windą na dół, gdzie zapłaciłam za krótki pobyt. Taksówka, która czekała na mnie pod hotelem zabrała mnie na lotnisko. Wszędzie panował chaos, ludzie spieszyli się w różne strony, ja z resztą też. Podchodząc do kasy, błagałam w myślach, by miejsce na lot do Londynu było wolne.
Siadając na wyznaczonym miejscu odetchnęłam z ulgą, jednak znalazło się ostatnie miejsce, można powiedzieć, że miałam szczęście w nieszczęściu. Cały strach, przed powtórnym wzbiciem się w powietrze odszedł w niepamięć, bo wiedziałam, że muszę przy nim być.
Niechcący szturchnęłam ramię pasażera, siedzącego obok. Było to na oko 20 latek, który delikatnie się uśmiechnął, gdy nasze oczy się spotkały.
- Przepraszam, nie chciałam - odparłam zmieszana.
- Nie ma sprawy - odpowiedział - Jestem Tom - podał mi rękę, którą po chwili zastanowienia uścisnęłam.
- Rosalie, miło mi - przedstawiłam się.
- Co robiłaś w Los Angeles? - zaczął rozmowę.
- Byłam u brata, ale niestety muszę wrócić do domu - spuściłam wzrok.
- Coś się stało? - spytał lustrując mnie wzrokiem.
- Nie, nieważne - odparłam, mając nadzieję, że skończy ten temat.
- Widzę, że nie chcesz o tym rozmawiać, no cóż - westchnął - Ja lecę do Londynu, do mojego rodzinnego miasta. Akurat tak się złożyło, że mój kuzyn miał wypadek.. - czy to zbieg okoliczności? - no i nie mogło mnie przy nim nie być - uśmiechnął się delikatnie.
- Wypadek? Tak mi przykro - mój wzrok spoczywał wszędzie, tylko nie na jego twarzy.
- Tak, wiem, mnie też. Wracał od dziewczyny - Co? Przecież to niemożliwe. Znów się rozpłakałam. Chowałam twarz w dłonie jak tylko mogłam - Mnie też jest przykro, ale nie musisz płakać, wyjdzie z tego - pogładził moje plecy, dając minimalne wsparcie.
- Czy.. czy Twój kuzyn ma na imię Justin? - podniosłam głowę wpatrując się w szatyna. Ten pokiwał głową, z wyraźnym zdezorientowaniem - On wracał ode mnie - powiedziałam, a kolejne łzy spłynęły po twarzy.
- Tak mi przykro - powiedział, a jego oczy wyrażały współczucie - Ale na pewno z tego wyjdzie - zapewniał. Oho, jeszcze potrzebne mi pocieszenia. To było najgorsze z tego wszystkiego. Człowiek mówi, że wszystko będzie okej, ale skąd on to wie? Nie jest przecież jasnowidzem.
- Przestań! Po prostu przestań, za dużo się już tego nasłuchałam - uniosłam głos po czym obróciłam się w przeciwną stronę, byleby tylko nie patrzeć na chłopaka. Zamknęłam oczy, by choć na chwilę zapomnieć o tym piekle, w którym żyję.
Korytarz, znajdujący się przed salą na której leżał Justin obeszłam już z milion razy. Byłam tu już od godziny. Mama Justina wraz z ciocią cały czas zajmowały plastikowe krzesełka, Tom siedział oparty na szpitalnej podłodze, Ethan poszedł kupić trzecią już kawę. Nikt nic nie mówił, wszyscy milczeli. Z resztą, co tu mówić? Że stan, w jakim Justin się znajduje jest krytyczny? Mowę zamieniliśmy na płacz, coraz to bardziej intensywny.
Zastanawiałam się nad tym, jakby wyglądało życie bez Justina. Pełne szarości, bez płomyka życia. Bez jakiegokolwiek wsparcia. Bez miłości, która miała przetrwać wieki. Właśnie teraz przed oczami pojawił mi się obraz Justina, którego zostawiam w tyle, gdy jechałam do Los Angeles. Pamiętam każdą myśl przeszywającą mój mózg. Że przecież nie zostawiam go na zawsze, tylko na te błahe dwa tygodnie. Że zobaczę go już niedługo, pełnego życia i szczęśliwego, bo ma mnie przy sobie. Teraz.. to wszystko jakby się rozmyło. Jakby ktoś zmył gąbką wszystkie złe wspomnienia, a pozostawił tylko te dobre, przez które ból i wspomnienia działał ze zdwojoną siłą.
- Pani Bieber - odezwał się lekarz wychodząc z pomieszczenia - Może pani zobaczyć syna - odparł po czym odszedł. Pattie od razu się poderwała i szybkim krokiem weszła do Justina. Po upływie kilku minut wróciła.
- Rosalie, możesz iść - powiedziała ocierając mokre policzki.
Weszłam do białego pomieszczenia. Na środku stało szpitalne łóżko, w którym leżała postać. Wszystko rozmazywało się pod wpływem łez, jednak tą twarz rozpoznałabym wszędzie. Pozbawiony życia, nie wyrażający jakiegokolwiek uczucia. Nie takiego Justina pamiętałam. Mój Justin był wiecznie uśmiechnięty, z iskierkami wypełniającymi jego oczy oraz z nienaganną fryzurą. Ten Justin był cały siny, z bandażem otaczającym jego głowę. Sprawiało mi ból patrzenie na niego w takim stanie. Cisza panująca na sali była tak idealna, że kroplówka, która stopniowo wypełniała malutnie naczynie dawała dziwne echo. Mój oddech dopasowałam do oddechu chłopaka. Przynajmniej nadal oddychamy tym samym powietrzem. Błogi spokój przerwał sprzęt, znajdujący się po prawej stronie łóżka. Przeraźliwe pikanie aparatury przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Szybko zwróciłam głowę w miejsce wydawania głośnych dźwięków. Zauważyłam tam cienką linię, przecinającą się w poziomie. Moje oczy po raz kolejny dziś wypełniły się łzami. Stałam tam, nie mogąc wykonać nawet najmniejszego ruchu. Do pokoju wpadło grono lekarzy, którzy od razu zajęli się Justinem. Jedna z pielęgniarek siłą wyprowadziła mnie na korytarz, gdzie zauważyłam wszystkich bliskich Justinowi. Wszyscy płakali, tak samo jak ja.
Traciłam go. Bezpowrotnie. Na zawsze. Druga, bardzo bliska mi osoba umiera. Druga, powiązana ze mną. Może to we mnie tkwi problem?
Nagle z pomieszczenia wyszedł lekarz. Otarł bezradnie czoło, zwrócił się do Pattie.
- Bardzo nam przykro - po czym znów odszedł, tak jak wcześniej. Pattie usiadła z powrotem na siedzenie, zanosząc się płaczem. A ja? Bezwładnie opadłam na podłogę, nie chcąc już dalej żyć bez niego. Chciała umrzeć, tu i teraz. Być może właśnie moje prośby zostały wysłuchane, bo po chwili widziałam zaciemnioną twarz Justina, a potem dziwną, czarną otchłań.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
to jeszcze nie koniec..
proszę, zostaw opinię, to dla mnie bardzo ważne.
Tagi: XX
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz